I just want to be ok, be ok, be ok ~ Chcę być w porządku, być spoko, być spoko
Dla Jacky Sparrow
- I co ty na to? - pyta Rebbecka, a raczej jej zmodyfikowany
telefonicznie głos.
- Nie wiem…
- No weź, będzie fajnie. Tylko my dwie i boski Andrew
Garfield - przerwa mi dziewczyna, przepełniona entuzjazmem, na co ja kręcę z
uśmiechem głową.
- Ale ty wiesz, że on ma ponad trzydziestkę, nie? -
odpowiadam i tak wyraźnie słyszę jak ruda kręci głową, że ten dźwięk staje się
aż namacalny.
- Phi, myślisz że mnie to obchodzi? On wygląda jak
dwudziestodwuletni Bóg seksu!
- W to nie wątpię - odpowiadam, a na moją twarz wkrada się
jeszcze większy uśmiech niż poprzednio. - Okej, będę u ciebie o siódmej -
zgadzam się w końcu i nie czekając na piski Reb, po prostu się rozłączam.
Ostatnich kilka dni
spędziłam w towarzystwie Rebbeki. I chociaż Naomi rzuciła się na chłopaka,
który nazwał mnie (lub ją, do tej pory nie mogę tego rozszyfrować, choć zdaniem
Naomi mówił do mnie) szmatą, to pochodzimy z zupełnie innych światów. Myślę, że
bez cienia wątpliwości można by nazwać jej ogólnodostępną wersję „Dwójką”. Kilka
razy mijałam Tuckera na korytarzu, ale nasza „rozmowa” polegała na skinięciu
sobie przyjaźnie głową. Nawet nie wiem, jak facet ma na nazwisko. A propos
nazwisk. Panowie Lynch i Green są chyba czymś bardzo zaaferowani, bo na każdej
lekcji, którą mamy razem, rozmawiają z grupką jakiś uczniów i są tak skupieni,
że nie zauważają mnie, siedzącej w ostatniej ławce. Co niezmiernie mnie cieszy,
bo przynajmniej nikt nie naraża mnie na wścibskie gały innych ludziów w szkole.
Tak więc, Rebbecka jest jedyną osobą, która chce spędzać ze mną czas. I jestem
z tego powodu bardzo szczęśliwa, bo ta dziewczyna jest naprawdę świetna. A, no
i nie jest rodzoną siostrą Quentina! Są przybranym rodzeństwem - jej matka,
jego ojciec. No, więc wygląda to tak. A
tak poza tym, to praktycznie nie mam już brata. Albo przesiaduje na treningach,
albo widząc go nie potrafię się opanować i traktuję go jak szkodnego kota. Nie
przeprosił. Nie zrobił tego, tylko zaczął się tłumaczyć. Nie, nie przeprosił
mnie. I właśnie to boli najbardziej. Bo on nie rozumie, że jeśli on nie będzie
uważał, to ja zostanę sama. Bez nikogo bliskiego. Nie, on potrafi myśleć tylko
o tym, że chce korzystać z życia, a nie je przedłużać. Okej, może to z lekka
egoistyczne podejście. Ale przedstawmy to tak; pół roku nie starczy na poznanie
dziewczyny, najlepszych kumpli na świecie, zdobycia doświadczenia życiowego ani
spełnienia marzeń. Nie, to starczy tylko na zdobycie doświadczenia w koszykówce
i wygranie jakiś idiotycznych mistrzostw. Tak, dokładnie tyle można zrobić przez
pół roku.
Można wiele więcej
Nie, nie można
Można i sama o tym
wiesz.
Obiad, DAM DAM
DAMMMM!!!! Właśnie to stoi przede mną i wygląda wręcz smakowicie! Naleśniki z
czekoladą podbijają świat, o tak!
- Smacznego - mówi Bonnie , kładąc na stół talerz z
naleśnikami.
Ja, stojąc przy ladzie patrzę na nie jak wygłodniały wilk i
o mało co nie ślinię się na ich widok. Pyszne, puszyste naleśniczki z
roztopioną mleczną czekoladą i musem bananowym… Przy takim obiedzie człowiek
zapomina o wszystkim, co jest złe.
- Dziękuję - mówię do niej i całuję ją w policzek, po czym
siadam do stołu. Przed sobą mam talerz i kubek z mlekiem, więc upijam łyk mleka
i dopiero wtedy biorę się za pałaszowanie naleśników. Mmm… Niebo w głębie. -
Ciociu, to jest przepyszne - mówię, biorąc kilka pierwszych gryzów i uśmiecham
się do niej, umazana czekoladą.
Bonnie przełyka ślinę i otwiera usta, jakby chciała coś
powiedzieć, ale nie robi tego, tylko uśmiecha się do mnie. Nie w byle jaki
sposób. Robi to tak, jak dumna matka. Oczy zaczynają mnie piec, a mina rzednie.
Zaciskam usta, a potem je wydymam.
- Ostatnio powiedziałaś tak do mnie, jak miałaś szesnaście
lat - mówi, a po jej policzku spływa pojedyncza łza. Zaczynam żuć wolniej.
- Jak? - pytam, choć dobrze znam odpowiedź. Zanim jeszcze
stałam się zgorzkniałą jędzą ja i Bonnie byłyśmy bardzo blisko. Tak, jak matka
i córka.
- Ciociu. Nie mówiłaś tak do mnie od trzech lat - mówi z
uśmiechem, a jej policzki są coraz bardziej mokre. Tusz do rzęs zaczyna spływać
razem ze łzami, a ja wiem, że coś zrobić muszę.
- Tak… -wzdycham i wstaję od stołu. Szurając krzesłem mam
przed oczami moją pierwszą w życiu dawkę. I jest to okropny widok. Alkohol,
imprezy, dilerzy. Wszystko na raz wiruje w mojej głowie i nie daje spokoju.
Imiona, miejsca, rzeczy. Wszystko kręci się, obraz po obrazie. Obskurne miejsca
zastępują widok kuchni. Opuszczone place, stare galerie, zapyziałe nory. I
wizyta w dilerce co drugi dzień. To było dla mnie odskocznią, miało pomóc się
zrelaksować. Wódka za wódką, amfa za amfą. Gangi, spory, bójki. Ostre imprezy i spanie dwie godziny
dziennie. To dlatego jestem, jaka jestem. Nałogi można wyleczyć, z miasta
wyjechać, ludzi zostawić. Ale wspomnienia zostaną. Tak samo, jak pustka, którą
jestem. Brak emocji, zimno, nieludzkość. To moja pamiątka.
Straszne wspomnienia
nagle opadają, tak jak krople deszczu na ziemię i roztrzaskują się w drobny
mak, pozostawiając tylko niewyraźną plamę, gdy siadam Bonnie na kolanach. Jej
dotyk - ciepło, bezinteresowność bijące z jej serca - są czymś, co potrafi
złagodzić mój wewnętrzny ból. Teraz płaczemy obie, wtulone w siebie cicho
chlipiemy i mamy tą cholerną pewność, że zawsze będziemy blisko siebie.
Niezależnie od tego, co się stanie. Nasza więź powoli się odbudowuje.
- Pomyślałam sobie,
że te wakacje moglibyśmy spędzić we Francji- mówi nagle Bonnie, ocierając
rękawem bluzy wilgotne policzki. Serce nagle robi salto, gdy dociera do mnie
sens jej słów.
- N-naprawdę? - pytam zdziwiona i nadal nie mogę uwierzyć.
Że niby..? - Serio?! - wrzeszczę rozradowana na cały głos i ściskam ją tak
mocno, że prawie ją duszę.
- Naprawdę - uśmiecha się szeroko i kręci na palcu kosmyk
moich włosów. - Anna i Gideon w końcu się dowiedzieli i dostaliśmy od nich
zaproszenie. Zawsze chciałaś poznać dziadków, więc…
- O matko, Bonnie! To genialnie - piszczę dalej
podekscytowana. Endorfina w moim ciele wynosi chyba maksimum, bo nie mogę się
opanować i przestać podskakiwać na kolanach cioteczki. Boże, Boże, Boże!!! Ja
cię nie mogę, nie dość że pojadę do Francji to poznam jeszcze dziadków! Te
święta zapowiadają się genialnie!!!
- Ej, bo mnie udusisz - Bonnie odkleja mnie od siebie, więc
ja wstaję i chodząc jak pijana wracam do obiadu. Bo dosłownie jestem pijana ze
szczęścia.
Jak powinnam się
ubrać na nocowanie u koleżanki? - to pytanie prześladuje dziewczęta w moim
wieku od dawien dawna, tym bardziej, jeśli na nocowanko idzie się do kogoś po
raz pierwszy. Tak, byłam na pidżama party i to nie raz, ale teraz to zupełnie
inna sprawa. Jestem tak zestresowana, że zapomniałam jak się nazywam. Co ja do
cholery mogę włożyć, no! To nie, to nie, to nie… Hmm, a może… TO NIE!!! Okej,
wyluzujmy. Myśląc praktycznie, powinnam założyć coś wygodnego, a najlepiej od
razu wskoczyć w piżamę. O, to jest myśl! Dobra, czyli piżama: granatowa bluzka
podpieprzona Pascalowi i szare szorty. I
k o n i e c z n i e stanik pod
spód. Tak samo, jak majtki. Noł, noł, noł, ja już dobrze wiem, czym kończą się
bitwy na poduszki.
Siedzę przed szafą
po turecku i szukam moich ulubionych piżam. W końcu, po długich poszukiwaniach,
znajduję je, przygniecione dwiema parami ciemnych rurek. Hm, przydałoby się
wyprasować. Łapię więc w rękę ciuchy i biegnę z nimi w stronę pralni, gdzie
jest rozłożona deska do prasowania i żelazko.
Pralnia jest duża. Trochę większa od mojego pokoju. Ciotka
od zawsze o takiej marzyła, ale nie było nas stać. Jednak, testament po dziadku
głosił, że Bonnie i my jesteśmy jedynymi spadkobiercami jego majątku, więc
oprócz zabezpieczenia od taty mamy jeszcze okrągłą sumkę dziadka, który zmarł
rok temu. Wtedy to właśnie, po długiej rodzinnej naradzie obwieszczono
osiedlenie się gdzieś na stałe. Ja oczywiście wiem, że tak nie będzie. Jeśli
się wyprowadzę do Francji, na uniwersytet - co jest moim marzeniem - to chyba
raczej logiczne, że ciotka i Pas popędzą tam razem ze mną. Bonnie obiecała i
kazała obiecać, że „te” lata spędzimy razem. Ale ja tam wiem swoje. On będzie
żył, zobaczycie. Wszyscy.
Tak, czy inaczej, pralnia
serio jest ogromna. Nie dosyć, że mamy dwie pralki, to dochodzą jeszcze dwie
suszarki (zarówno te rozkładane stojaczki jak i specjalna maszyna do suszenia ciuchów)
i wielką, ogromną szafę na ubrania, które są za duże, za małe, lub
nieodpowiednie do aktualnej pory roku. A więc, tak to wygląda. Ach, no i
zapomniałam o desce do prasowania i żelazku. To taki punkt kulminacyjny.
Gdy wszystko mam
już uprasowane, wchodzę do łazienki, żeby wziąć szybki prysznic i założyć
piżamkę. Wychodząc z kabiny, owinięta w ręcznik zakładam moje klapuszki i
podchodzę do lustra, żeby zmyć makijaż. Zapomniałam to zrobić wcześniej, więc
teraz będę miała trochę roboty z eyelinerem na połowie twarzy.
Biorę tonik, płatek kosmetyczny i dokładnie zmywam tapetę z
twarzy. Lubię się oglądać, gdy jestem bez makijażu. W sumie, to nawet nie muszę
go nosić - moje rzęsy i bez tego są bardzo grube - ale lubię coś zmienić, gdy
wychodzę. Ale dzisiaj najważniejsza jest naturalność. Dlatego właśnie, kiedy
makijaż jest już zmyty bardzo się cieszę, widząc swoje prawdziwe oblicze.
Związuję włosy w wysoki kucyk i oplatam go wokół własnej
osi, żeby potem umocnić to kolejną gumką. W ten sposób zyskuję coś na kształt
koku i kończę swoją kreację na dziś wieczór. Fiu, fiu, czerwony dywanie, chowaj
się pod dywan. Stoję na werandzie i liczę, czy na pewno wszystko zabrałam.
Klucze, telefon, ubranie na jutro, szczoteczka i pasta do zębów… Chyba
wszystko. No cóż, w razie czego mam niedaleko. Zapinam bluzę i wkładam ręce do
kieszeni, bo zaczyna się robić chłodniej, i przeprawiam się na drugi koniec
ulicy. Widząc ten śliczny domek, którego mieszkańców nieco mylnie dobrałam, na
moją twarz sam wkrada się uśmiech. Motylki trzepoczą mi w brzuchu i zaczynają
łaskotać wątrobę. Nieco się denerwuję, ale mam nadzieję, że tego nie widać. Ręce
mi się pocą, więc wycieram je o bluzę. Naciskam dzwonek do drzwi i czekam. I
czekam. I czekam. Ugh, ile można dochodzić do drzwi? Dzwonię drugi raz i
spuszczam głowę, bo moje trampki wydają się być teraz najciekawszą rzeczą pod
Słońcem. Trampki zaczynają podskakiwać, a moje nogi razem z nimi. Pięta, palce,
pięta, palce. Och, te buty są serio ciekawe; pięta, palce, pięta, palce.
Zamek w drzwiach. Coś tak pstryka i jestem pewna, że to on,
więc podnoszę gwałtownie głowę w górę.
Przygotowywałam się na spotkanie rodziców Reb, albo Quena, ale nigdy
nie j e g o.
- Ross - witam go nieprzyjaźnie i uśmiecham się pretensjonalnie.
Blondyn stoi przede mną, oparty o framugę w białej bokserce
i czarnych dresach. Na nogach ma skarpetki z adidasa. Wydaje się być nieco nieobecny,
ale mimo to , uśmiech na jego twarzy wydaje się być naprawdę naturalny.
- Barbie - odpowiada chłopak, odwzajemniając uśmiech. Z taką
różnicą, że on zdaje się na serio cieszyć moją obecnością. - Ładnie ci bez
makijażu - zauważa i gestem zaprasza mnie do środka.
Okej, to jakieś żarty? N o r m a l n y Ross? To takie coś w ogóle istnieje?!
- Em, ale ty się dobrze czujesz? - wypalam, patrząc na
chłopaka. Ten marszczy brwi, ale nie patrzy na mnie. - Nie żeby coś, ale,
zachowujesz się… no… normalnie.
- Tak, sam jestem zdziwiony - śmieje się krótko i pokazuje, żebym
poszła za nim. Idziemy razem przez salon. - Po prostu nie jesteśmy w szkole. Tu
nie musze gwiazdorzyć - odwraca się do mnie. Wygląda inaczej. Włosy ciągle ma
niedbale ułożone., ale z jego twarzy znikł ten cały cynizm. I szczerze, nawet
lubię takiego Rossa. Jest o wiele przystojniejszy niż koszykarska gwiazda, jaką
znam.
- Dobrze wiedzieć - mówię, nie za bardzo kontaktując. Coś w
nim się zmieniło, coś jest inne. Tylko co?
- Ale nie myśl sobie, w szkole znów będzie to samo. Po
prostu jestem zbyt zmęczony na przekomarzanie się z tobą. - Ross zatrzymuje się
przed jakimiś drzwiami i wkłada ręce do kieszeni. - Reb kazała mi cię
przyprowadzić. Nie będziemy wam z Quenem przeszkadzać, mamy mnóstwo roboty -
mówi, jakby zmęczony i odwraca się na pięcie, ziewając. Dopiero teraz uświadamiam
sobie, że ma worki po oczami. - Będę szczęśliwy, gdy ta cała dziecinada się skończy
- mruczy pod nosem, a ja czuję się, jak Lady z Zakochanego kundla niewiedząca, co to jest dziecko. Bo ta rzecz
wydaje się tak oczywista, jakby była po prostu kolejnym elementem układanki. A
ja nie potrafię go nigdzie dopasować. Tym bardziej, że mam ochotę zatrzymać
chłopaka i gadać z nim aż do upadłego. Co się ze mną do cholery dzieje?
~*~*~*~*~*~*~
Hejo!
Co tam, misiaczki? Przepraszam, że rozdział dopiero teraz,
ale nie miałam ostatnio siły żeby go skończyć, a iloś komentarzy, gdy go zaczynałam
(kilka dni temu) wynosiła T R Z Y. Ja
się cieszę, że ktoś czyta te moje wypociny i komentuje, ale jako obserwatorów
jest was piętnastka, więc mam przez ten cały czas cichą nadzieję na minimum dziesięć
komentarzy. A tu co? Trzy. Ludzie, serio się staram, ale wy tego chyba w ogóle nie
czytacie. Acha, no i co do spamu w komentarzach - mówiłam przecież, żebyście
umieszczali go w SPAMIE, ale chyba nie każdy czytał. To się tyczy obu blogów.
Acha, no i wielkie podziękowania należą się Jacky Sparrow. Gdyby nie ona, nie
wiem, kiedy pojawiłby się rozdział. Ale jako, że jest w pół do dziesiątej, a ja
codziennie wstaję o piątej, to PRZEPRASZAM
ZA BŁĘDY. Serio, jest ich z milion. Fabuła też taka nieciekawa, ale
przynajmniej dowiadujemy się, ze Ross to nie do końca taki zimny drań. W głębi
to również normalny chłopak mający gorsze dni i worki pod oczami.
No cóż, DOBRANOC,
~ Alex
Cudowny rozdział!
OdpowiedzUsuńPodoba mi się to inne oblicze Rossa. Fajnie jakby był taki częściej.
Czekam na next. :*
Cudowny rozdział <3
OdpowiedzUsuńKażdy ma taką drugą stronę, ''nie oceniaj książki po okładce'' :P
Miło, ze pojadą do Francji :D
Co do błędów to jakoś ich nie zauważyłam ;)
Pozdrawiam i weny zyczę!
Witaj weekendzie *.*
Rozdział cudny :).
OdpowiedzUsuńO rany, dziękuję za dedykację!!!!
OdpowiedzUsuńJest mi strasznie miło, naprawdę :)
Rozdział jest świetny, jak wszystko to co piszesz. Dziewczyno masz talent. To jest cudowne i liczę, że dostaniesz nie 10 ale i 100 komentarzy!!!
Ross taki normalny w końcówce...Co tu się do jasnej anieli dzieje?!
Długo nie wytrzymam, więc liczę na szybkiego nexta!!!
Jeszcze raz dziękuję za dedyk. Życzę ci dużo weny
Pozdrawiam :)
Super rozdział :*
OdpowiedzUsuńPodoba mi się ten 'normalny' Ross. Chcę takie więcej.
Francja. Byłam w Paryżu. Jest przepięknie.
Czekam na next ♡ ♥
Cudny <3
OdpowiedzUsuńHmm podoba mi się normalny Ross czyżby zaczynał się podobać Lau
Czekam na nexta i pozdrawiam :*
Niesamowity <3 Bardzo mi się podoba normalny Ross :) Czekam z niecierpliwością na neksta :)
OdpowiedzUsuńSuper bardzo podoba mi się normalny Ross :) czekam na następną cześć :);)
OdpowiedzUsuń