sobota, 21 listopada 2015

11. How long will I be with you? As long as the sea is bound to wash upon the sand.

How long will I be with you? As long as the sea is bound to wash upon the sand. ~ Jak długo będę z Tobą?Tak długo jak morze będzie zobowiązane do rozmywania piasku.

Dla wszystkich moich stałych czytelniczek


Sama nie wiem, co mnie budzi; chrapnięcie Quentina, plaśnięcie ręki Reb, czy świdrujące oczy Rossa. Gospodarze imprezy jeszcze śpią, ale Ross nie. Podpiera głowę ręką i leży na boku. Inaczej musiałby zgniatać Quena. Sama nie wiem, po co jego rodzicom taka wielka wanna, przecież pomieściła naszą czwórkę.
- Hej - szepcze Ross, a wokół jego oczu pojawiają się zmarszczki, kiedy się do mnie uśmiecha. Nie lubię sposobu, w jaki na mnie patrzy, ale mimo to również się uśmiecham. Z wczorajszej imprezy nie pamiętam nic, ale jakimś cudem teraz moje serce przyspiesza. Wcześniej tego nie robiło. Praktycznie nigdy.
 Wiem, że Ross ma na mnie jakiś tam wpływ. Lubię go, ale jako kolegę. Ba, może nawet przyjaciela. Ale przyspieszone bicie serca? Nie podoba mi się to.
- Cześć, księciulku - chichoczę, przeciągając się leniwie, po czym opadam z powrotem na dno wanny. - Pamiętasz cokolwiek? - pytam, wytężając umysł, co staje się bardzo trudne, kiedy on się tak na mnie patrzy.

Laura!

- Tak i to doskonale. Ale cieszę się, że ty nie pamiętasz nic. - Nagle jego mina tężeje. Nie uśmiecha się już, tylko po prostu przypatruje mi się badawczo. Patrzę na niego, a ten cholerny głosik karze mi przestać. Pieprzyć to, ani mi się śni odwracać.
- Czemu? - pytam, nabierając powietrza w płuca. Świat powoli się kurczy, zostawiając mi do oglądania tylko jego oczy. Źle się czuję, patrząc tak na niego, kiedy on patrzy się na mnie. Ale z drugiej strony jest to najwspanialsza rzecz, jaką kiedykolwiek razem zrobiliśmy.
Ross odwraca głowę.
- Nie chcesz wiedzieć - mówi, myśląc, że nie będzie mnie to interesowało, jak mnie grzecznie spławi. Myli się i to bardzo.

Zakleszczam jego brodę między palcami i zmuszam go do odwrócenia głowy w moją stronę. Patrzy na mnie, ale ja nie zabieram ręki. Podoba mi się to, że nawet nie zwraca na to uwagi. Zupełnie tak, jakby mój dotyk mu nie przeszkadzał.
- Ufam ci, Ross. Przecież wiesz, że i ty możesz zaufać mi.
Jego spojrzenie robi się znów spojrzeniem koszykarza i lidera szkoły. Oczy Lyncha nasycają się figlarnością aż do bólu.
- A niby czemu, hmm? - pyta i przewraca mnie na plecy. W jednym momencie całe skrępowanie gdzieś ulatuje i zanoszę się śmiechem, kiedy on, trzymając rękę pod moim biodrem, zawisa nade mną, spuszczając nieco głowę, przez co łaskocze mnie kosmykami włosów. - Cśśś, bo jeszcze się nasze gospodarki obudzą - śmieje się cicho, po czym wstaje i wychodzi z wanny. - Chodź, musimy tu nieco ogarnąć.
Podaje mi rękę, a ja ją przyjmuję i zmuszam się do postawienia stopy na boku wanny. Uśmiecham się i czochram mu włosy. W końcu, jestem od niego wyższa. Nie trwa to jednak długo, bo zaraz staję na dywanie i znów jestem od niego niższa. O ponad głowę.
Kurnia, nie mam butów.
- To od czego zaczynamy? - otwiera mi drzwi i wychodzimy na korytarz. Jesteśmy na górze, więc nie jest tu tak bardzo tragicznie. Jedyne, co może nieco obrzydzać to rzygi w doniczce z fokusem. Odchodzę od nich jak najszybciej, zajmując drugi bok chłopaka.
- Myślałam, że będzie gorzej. - Podnoszę z ziemi opakowanie po prezerwatywie i zaraz się wzdrygam. - Dobra, cofam to.
Ross śmieje się chicho, tak chicho, że jedyna oznaka, że w ogóle to robi, to falująca klata i uśmiech na twarzy. Po chwili jednak jego mina znów robi się poważna i zwalnia nieco.
- Znasz Tuckera? - No, nie takiego pytania się spodziewałam.
Trudno mi ukryć zaskoczenie, a Ross od razu to wychwytuje, więc zaczyna tłumaczyć:
- Nie żeby coś. Po prostu on przyjaźni się z Naomi, a my raczej za sobą nie przepadamy.
Przypominają mi się jej słowa.
 „To nieunikniony schemat!”

Nigdy nie należałam do nieśmiałych, choć czasem przejawiam takie oznaki. Ale postanawiam zapytać.
- Chodziliście ze sobą?
Uśmiech znów wkrada się na jego twarz. Czy to przez to, że o niej wspomniałam?
- Nienawidzę jej teraz z całego serca, ale tak.
Czyli że to nie przez nią. Nie uważam Rossa za pustaka - od czasu, kiedy dowiedziałam się o Tobbym - ale jeżeli powiedziałby, coś w stylu „Tak, ale tylko na kilka nocy” to bym się chyba rozmyśliła.
- Co ci zrobiła? - Wiem, że to najprawdopodobniej niewłaściwe, no bo w końcu to jego życie, ja nie mam prawa się w nie wtrącać, a on w każdej chwili może odebrać mi pałeczkę i zacząć wypytywać o mnie, ale i tak pytam.

Dochodzimy do salonu, który nie jest już taki piękny, jak piętro. Cały dywan jest usyfiony, tak samo jak podłoga i ściany. Szyba w oknie obok drzwi jest dziurawa, a na ścianie jest namalowany markierem wielki kutas. Telewizor ma ogromną plamę, która pewnie jest powodowana pęknięciem. Na kanapie walają się opakowania po chipsach.

Nie czekam na Rossa, tylko sama podchodzę do kanapy i zbieram z niej paczki. Coś nie daje mi spokoju, tylko nie wiem, co…
Kurwa!

- Ross, gdzie jest Pas? - Nawet nie czekam na odpowiedź, tylko od razu gnam do kuchni. Nie ma go. Ani w łazience, ani w spiżarni, ani w sypialni. Nie ma Pascala.
Laura, nie panikuj, przecież nic mu nie jest.  Nie możesz być złej myśli, przecież on jest mądrym chłopcem, dobrze o tym wiesz. Nie, nie wiem, do cholery. Gdzie jest mój brat?! Gdzie on do cholery, jest?!
Serce mi przyspiesza i tym razem nie jest to tak dziwne, jak dzisiaj w wannie. Znam to uczucie, ale go nienawidzę. Świat wokół mnie nie jest już taki sam, jak kilka sekund temu. Wszędzie widzę rzeczy, które mogłyby być przyczyną czegokolwiek. Moje ciało drży, a krew szumi w uszach. To ja się zgodziłam na tą głupią imprezę, nie on! Gdyby nie ja, Pas leżałby teraz na kanapie, oglądając jakieś głupie anime, ale byłby głupio bezpieczny. Ale ja postanowiłam sobie zabrać go na imprezę. Przecież on może być teraz wszędzie. Dlaczego ja mu na to pozwoliłam?
Tracę oddech, robi mi się gorąco. Każdy kolejny haust powietrza przysparza mi ból. Opadam na kolana i zgarniam włosy z twarzy, ale nie zabieram ręki. Próbuję myśleć racjonalnie, ale nie daję rady. Nie wiem, jakbym się zachowała w takiej sytuacji, gdyby nie był chory, ale teraz czuję się beznadziejnie. Nie wiem, co mam zrobić, jeszcze nigdy mi się to nie zdarzyło. Dramatyzowanie nigdy nie było czymś, co można było mi przypisać. Ale jak mam nie dramatyzować, kiedy widzę przed oczami respirator przyklejony do jego klatki piersiowej po pierwszym ataku?
Ciemne plamki pojawiają się przed oczami, a w uszach zaczyna szumieć. Tracę świadomość. Dosłownie.
Mdleję.


  Po raz kolejny dzisiaj nie wiem, co mnie budzi. Ale to przestaje mieć znaczenie, kiedy tylko widzę niebieskie oczy tuż przy mojej twarzy.
Rzucam mu się na szyję, zapominając o wszystkim, co miało dzisiaj miejsce. Tak bardzo się o niego bałam, że odzyskanie go w jednym kawałku jest dla mnie najważniejsze na świcie. Kiedy zagłębiam twarz w jego szyi, zaczynam płakać. Nie szlocham i nie pociągam nosem, po prostu łzy same wylatują z moich oczu. Przyciąga mnie bliżej siebie i zaciska ramiona na moich barkach. Trzymam go za biceps, nieświadomie wbijając w niego palce.  Biorę oddech.
- Gdzie byłeś? - mówię mu w szyję. Nie chcę się od niego odklejać, nie teraz.
- Pojechałem z Tuckerem po farbę. Laura, nie musisz się o mnie za każdym razem martwić, przecież wiesz - odciąga mnie od siebie. Nie wiem, czemu, przecież tak bardzo tego nie chciałam.
Patrzy się na mnie jeszcze jedna para oczu, tym razem  zielonych (wiem, że Willett ma brązowe, no ale… Och, to zielone oczy, no błagam! ~Alex). Do pokoju wchodzi również Ross ze szklanką wody w ręku, ale mało mnie on teraz obchodzi. Nie miałam szans nawet pogadać z Tuckerem, a tak bardzo chciałam to zrobić.
- Cześć, księżniczko - uśmiecha się do mnie przyjaźnie. Mam ochotę się do niego przytulić, ale wiem, że nie mogę. Przecież jakby to wyglądało?
Wiem, że Tucker Lingwood, mimo wszystko, jest wspaniałym człowiekiem. Czuję to, bo akurat tego przyjaciela wiem, że dobrałam poprawnie. Tak samo, jak Reb.
- Hej - odwzajemniam gest i opieram głowę o kanapę.
- Prosz. - Ross podaje mi szklankę z wodą, a ja kiwam mu głową i wypijam całą zawartość. - Jak się czujesz?
Nie odpowiadam na to pytanie, tylko po prostu wzruszam ramionami. Nie wiem, jak się czuję. Pascal się znalazł, to dla mnie najważniejsze. Ale jak się czuję ja? Naprawdę, nie mam bladego pojęcia.
- Chcesz coś na kaca? - pyta Pas, przykładając rękę o mojego czoła, a następnie odgarniając z niego króciutkie włoski.
No tak, przecież wczoraj zalałam się w trupa. A mimo to, nic mi nie jest.
- Nie, dzięki - odpowiadam i stawiam szklankę na ławie. Rozglądam się dookoła. No tak, zemdlałam w kuchni, więc Ross musiał zanieść mnie do salonu. - Już trzeci raz robisz za mojego ochroniarza - śmieję się w stronę Rossa, ale nie jestem rozbawiona. Co dziwne, nie jestem też zażenowana, tylko po prostu wdzięczna. Podoba mi się nawet to, że kiedy potrzebuję pomocy - albo kiedy nawet jej nie potrzebuję - jest obok ktoś, kto mi jej udzieli.
- Chyba musisz zacząć mi płacić. - On też nie jest rozbawiony, a mimo to się uśmiecha. Siedzi na fotelu, zgarbiony,  a ręce trzyma między nogami. Spuszcza głowę i bierze głęboki oddech, ale zaraz znów na mnie patrzy. - Cieszę się, że nic ci nie jest - dodaje, jakby z… ulgą? Ostatnio coraz gorzej idzie mi odgadywanie ludzkich uczuć. Intencji zresztą też. Tak samo, jak ich „prawdziwego ja”. Przecież ja go miałam za idiotę nie wartego więcej niż bezpłatny dodatek do szamponu!
- Pierwszy raz się z tobą zgadzam - oświadcza Tucker i bierze w rękę moją brodę, sterując głową to w prawo, to w lewo.
Patrzę najpierw na niego, potem na blondasa. Ross jest wściekły , choć stara się to ukryć. Zaciska ręce pięści, co chwilę je rozluźniając, po czym znów je zaciska. Tak samo ze szczęką.
- Zamknij się, pedale - szepcze. Mówi to tak cicho, że wychwytuję to tylko dlatego, że patrzę na jego usta, ale najwyraźniej Tucker też to słyszy bo cały spina, a jego palce na mojej brodzie nagle sztywnieją. Nic nie mówi, ani do Rossa, ani do nikogo innego, ale posyła mu spojrzenie, którego niestety nie widzę. Patrzę na Rossa pytająco, ale on nie patrzy na mnie, tylko na szatyna, zaciskając szczękę coraz bardziej.
- Masz dzisiaj coś do załatwienia? - pytam brata, ignorując pozostałą dwójkę. Dzisiaj sobota, a on miał chyba iść na badania, ale nie jestem do końca pewna.
- Tak, idę do szpitala. - Chcę wtrącić, że pojadę z nim, ale mi przerywa, zanim cokolwiek wydobywa się z moich ust. - Bonnie idzie ze mną, ty zostajesz w domu. Ross z tobą posiedzi, dopóki nie przyjedziemy.
Znów chcę coś powiedzieć, zaprzeczyć. Przecież nie jestem jakaś obłożnie chora, może minimalnie osłabiona.
- Nie ma mowy. Nigdzie nie idziesz.
- Ale… - powstrzymuję się jednak w porę i stawiam na krótkie - Okej.


   - Chcesz coś do picia? - pyta Ross, wstając z kanapy. Uśmiecham się, bo w końcu to mój dom.
- Nie dzięki. A ty?
- Też dzięki - odwzajemnia uśmiech i wraca z powrotem na kanapę. Między nami zapada cisza.

Zdejmuję ciapcie i kładę nogi na kanapie, obejmując je ramionami, po czym kładę głowę na oparciu i przymykam oczy. Podoba mi się ta cisza. Nie muszę nic mówić, naprawiać złych sytuacji, czy wybrnąć z niezręcznej rozmowy. Tak jest po prostu idealnie.
Ale ten ideał się kończy, kiedy czuję jego dłoń na moim ramieniu.
- Hmm? - otwieram wolno oczy i podnoszę głowę.
- Spałaś? - pyta, patrząc na mnie wyczekująco.
- Nie. - Przeczesuję ręką włosy i odgarniam je do tyłu, po czym skupiam całą swoją uwagę na nim.
- Przepraszam, ale ta cisza nie dawała mi spokoju. - Czuję się dotknięta. Mi ona bardzo odpowiadała, ale co z nim? Sama tego nie rozumiem, ale nie spodobało mi się to, że nie czuliśmy się przed chwilą tak samo. - Zanim… Zemdlałaś, zapytałaś się, dlaczego tak nie cierpię Naomi… - wyjaśnia. Dłoń, która leżała przed chwilą na moim ramieniu zsuwa się niżej, na nadgarstek. Przełykam cicho ślinę i staram się wmówić sobie, że serce wcale mi nie łopocze.
Widziałam już kilka Rossów. Rossa-Idiotę, Normalnego Rossa, Roześmianego Rossa, Wściekłego Rossa i Troskliwego Rossa. Ale nigdy nie widziałam Zażenowanego Rossa. I ten widok wcale podoba mi się nie podoba.
- Daj spokój, nie musisz mówić, jeśli nie chcesz - macham ręką, dając mu znak, że nie chcę, żeby robił coś na siłę.
-Ale ja chcę. - Jego dłoń wędruje jeszcze niżej i czuję, że opuszki jego palców stykają się z opuszkami moich. Nie ściska mnie za rękę, ale czeka. Czeka na pozwolenie, na jakiś ruch z mojej strony, więc ja łączę nasze dłonie i poprawiam pozycję, żeby siedzieć teraz naprzeciw niego.  - Poznaliśmy się… - widzę, że ta opowieść sprawia mu trudność, więc ściskam jego rękę, mając nadzieję, że dostarczę mu w ten sposób nieco otuchy. - … W wakacje, tuż przed rozpoczęciem liceum.  - Jego oddech się normalizuje, więc staram się niezauważalnie zabrać dłoń, ale on ściska ją jeszcze mocniej, niż ja przed chwilą. - Byłem młody i jeszcze nigdy wcześniej nie miałem dziewczyny, a ona… Była tak wspaniała, że zakochałem się w niej prawie od razu. Byliśmy razem szczęśliwi, przynajmniej tak myślałem.  Ona zawsze się uśmiechała, kiedy byliśmy ze sobą, a ja cieszyłem się, że mogę ją mieć blisko siebie. Po półrocznym związku, zaczęliśmy się od siebie oddalać - bierze wdech, jakby ta część historii sprawiała mu największy ból. - Ona pierwsza ze mną zerwała. Potem ja starałem się ją odzyskać i odzyskałem. Zrywaliśmy i godziliśmy się przed dwa miesiące, ale to już nigdy nie było to samo, co wcześniej. Kiedyś poprosiła mnie, żebyśmy to zrobili, bo ma dość czekania.
- Chwila, co? Nie spaliście ze sobą, będąc w ponad półrocznym związku?! - przerywam mu. Jak oni mogli nigdy wcześniej się ze sobą nie przespać, przecież to Ross!
- Możesz? - uśmiecha się do mnie pobłażliwie, sprawiając, że czuję się jak idiotka.
- Sorki.
- No wiec, nie. Nigdy wcześniej ze sobą nie spaliśmy. I o to poszła nasza ostatnia kłótnia. Chciałem ją przeprosić i powiedzieć, że jestem gotowy, ale wtedy… Nie tylko ona mnie zdradziła, Lau. Nigdy wcześniej nie zauważyłem, że kiedy była u mnie w domu, ona i mój ojciec czuli się ze sobą aż za bardzo luźno. Nigdy nie zauważyłem, że mieli się ku sobie. Nawet wtedy, kiedy ojciec „w żartach” zapytał, czy Nao jest dobra w łóżku. - Przeszły mnie ciarki. Nie wiem, czy chcę słuchać dalej.
Ross przestaje mówić. Patrzę na niego zdziwiona i zdaję sobie sprawę, że odczytał moje myśli bezbłędnie. Ale nie mogę go teraz zawieść. Ta opowieść sprawia mu ból, ale jeszcze gorzej czułby się, nie dokończywszy jej.
- Kontynuuj - ponaglam go, a on tylko kiwa głową.
- Rozbiła małżeństwo moich rodziców. Matka jest załamana do tej pory, a z ojcem kontakt utrzymuje tylko Hope. Nikt nie zna prawdziwej przyczyny ich rozwodu. Nikt oprócz mamy, mnie i teraz również ciebie. - Ross wolną ręką obejmuje mój podbródek i patrzy mi głęboko w oczy. Kołuje mi się w głowie i boję się znów zemdleć. Ogarnia mnie bezlitosna przyjaźń, którą właśnie nawiązaliśmy. I teraz jestem pewna, że oboje czujemy to samo, bo Ross uśmiecha się do mnie. - Dziękuję ci, Laura.
Podnosi się, a rękę przenosi z podbródka na mój policzek, po czym całuje mnie w czoło. Kiedyś opowiem mu również swoją historię. Ale dzisiaj chcę, żebyśmy skupili się tylko i wyłącznie na nim.

  Przesuwam się bliżej niego i obejmuję go w barkach. On kładzie głowę na mojej głowie, a ja przytulam policzek do jego piersi i kołyszę nas w rytm słyszalnej tylko dla nas muzyki.

~*~*~*~*~*~ 
Hej! Fani Raury mają to, na co zasłużyli, bo wydaje mi się, że tak dużo momentów z Rossem i Lau  nie znajdziecie w całym opowiadaniu, ile jest ich tutaj. Ale oto mi własnie chodziło. Tak samo, o to, że rozdział jest dłuższy niż chciałam, żeby był. To podziękowanie za to, że pod ostatnim rozdziałem było tak dużo komentarzy. Naprawdę miło mnie zaskoczyłyście. 
Wywiązałam się z terminy, z czego jestem dumna. Podoba mi się tor na jaki kieruje się ta historia i relacja naszej Raury. Ale nie myślcie sobie, że będzie teraz z górki. 
Mam nadzieję, że nie nawaliłam na całej linii i podoba wam się rozdział. 
Powiem wam, że naprawdę was kocham. Z całego serducha. Normalnie, chyba się zaraz popłaczę ze szczęścia. Ostatnio tak miło mnie zaskoczyłyście, że... Po prostu dziękuję. 
Kocham was,
~ Alex




środa, 4 listopada 2015

10. And every night has its day, so magical.

And every night has its day, so magical ~ Każda noc ma swój dzień, tak magiczny

- Wstawaj, leniu! - krzyczy Pascal. Ja nic nie robię sobie z jego wrzasków i mlaszcząc, wkładam głowę pod poduszkę.
Nagle moje ciało przechodzi nieprzyjemny dreszcz, kiedy brat zdziera ze mnie kołdrę. Mam na sobie szorty, więc natychmiastowo moje przez moje nogi przechodzą wstrząsy. Trzęsę się jak osika, ale mimo wszystko znajduję w sobie tyle energii, żeby rzucić w Pasa poduszką. Brat robi jednak szybki unik i podusia ląduje na ścianie.
- Nienawidzę  cię. Ciągle mi przypominasz, że dziś jest… - ziewam, przeciągając się jak rozleniwiony kot. Pascal patrzy na mnie wyczekująco, ale w jego oczach widzę również rozbawienie.  Trudno mi zgiąć palce, ale jednak to robię, zostawiając w górze tylko ten wskazujący. Sięgam po telefon, który mam na szafce nocnej i stukam dwa razy w ekran, czekając, aż pojawi się na nim tapeta z datą i godziną. 8.04, Niedzie… - Kurwa, Pascal, jest niedziela! - biorę do ręki butelkę stojącą na szafce i ciskam nią w brata. On znów jej unika, wychodząc z całej sytuacji bez szwanku.
- Obiecałaś, że dziś pójdziesz ze mną na trening. Za pół godziny muszę być pod szkołą. - wyjaśnia brunet.
- Super. Mam pół godziny na wyszykowanie się, po prostu genialnie - mruczę sama do siebie i wstaję. Jeszcze raz się przeciągam i podchodzę do biurka. - Możesz już iść - mówię, otwierając szafkę nad biurkiem i wyciągam z niej jedną butelkę wody mineralnej.
- Okej, ubierz się szybko. Musimy jeszcze skoczyć do sklepu po energetyki. - Pascal zamyka za sobą drzwi do pokoju, w którym zostaję sama.

Podchodzę do szafy, z której wyjmuję czyste szorty i szary T-shirt z Nike, a potem idę z nimi do łazienki. Nie biorę już prysznica, po prostu zakładam ubrania, myję zęby i związuję włosy w wysoki kucyk. Twarz myję i zostawiam bez makijażu. Nie siedziałam tam nawet dwudziestu minut, uwinęłam się w jakieś piętnaście. Nieźle, nowy rekord.

 
  - Znów kroki! - Ross macha rękami to w górę, to w dół. Muszę przyznać, że do twarzy mu z gwizdkiem. - Zagrasz? - pyta ciszej, kierując słowa w moją stronę .
- Nie, dzięki - uśmiecham się z ironią i wskazuję głową na brata. - Wolę popatrzeć.
Pas rzuca do kosza i przybija Quentinowi piątkę.
- Przyznaj się lepiej, że nie umiesz. - Ross odwzajemnia uśmiech, rzucając we mnie piłką, którą bez problemu łapię.
Oj, chłopak jest zdecydowanie zbyt pewny siebie .
- Założysz się? - wstaję i odbijam dwa razy piłkę od podłogi.
- Spoko - przytakuje Lynch i zaczyna rozglądać się po boisku. - Jak dorzucisz do tamtego kosza - mówi, patrząc na kosza znajdującego się kilka metrów przede mną. Tak, jakbym musiała rzucać z trochę więcej niż połowy boiska. Łatwizna, Pas mnie tego uczył jakieś dwa lata temu. - to wygrywasz. Przegrany stawia kawę w Starbucksie.
 Ponawiam uśmiech, tym razem bardzo pewny siebie. Pascal i Quentin przestają grać i patrzą na mnie. Spoglądam na Rossa, który próbuje powstrzymać śmiech, a z jego ust da się wyczytać nieme „och, te dziewczyny”.  Kąciki moich ust podchodzą jeszcze wyżej, kiedy  wyrzucam piłkę, a ona ląduje prościusieńko w samym środku okręgu.
Mina Rossa jest bezcenna.


   Po zakończonym treningu zgrzani byliśmy całą czwórką. Postanowiłam przyłączyć się do ostatniego mini meczu, gdzie byłam w drużynie z Pasem.  Ograliśmy chłopaków dwoma punktami. Tak, „te dziewczyny” jednak coś tam potrafią. Teraz siedzimy w Starbuckie i czekamy na Rebeccę , którą do nas zaprosiłam. Chłopcy rozmawiają na temat, na który ja zupełnie nie mam nic do powiedzenia, ale wynagradzam sobie ten czas partyjką Tetris. Gram w tą grę, odkąd zaczęliśmy się przeprowadzać. Kilka razy przechodziłam całą. A mimo to nadal mi się nie nudzi.
- Nie nudzi ci się? - Z rozmyślań wyrywa mnie niski i charakterystycznie chropowaty głos Quentina.
- Nie szczególnie - mówię, nie odrywając wzroku od klocuszków na ekranie.
Czerwony kwadrat spada na żółty prostokąt.
- Mam do ciebie sprawę - zaczyna, tym typowo tajemniczym głosem. Naciskam „wstrzymaj grę” i podnoszę głowę. Kiwam raz wolno głową, żeby bez słów powiedzieć, że czekam na ciąg dalszy. - Obchodzisz w ogóle Halloween? - pyta szatyn, szczególnie zaciekawiony tą sprawą. Uśmiecham się przewrotnie, ukazując swoje bieluśkie zęby.
- Urodziłam się we Francji, a nie na pustkowiu. Wyobraź sobie, że co roku obchodzę to święto, przebrana za księżniczkę. - Telefon nagle mi się zawiesza, właśnie w tym momencie, w którym miałam przejść do następnego poziomu.- Kurnia!
- No , więc jeśli obchodzisz Halloween - ciągnie dalej Quen, nie zwracając uwagi na to, że telefon spieprzył mi ukochaną grę. - To może przyjdziesz do mnie na imprezę z tej okazji, hmm? Co ty na to?
Mówiąc, że byłam przygotowana na taką sytuację, skłamałabym. W życiu się spodziewałam, że ktoś zaprosi mnie na imprezę. Nie ważne, jak bardzo lubiłby mnie denerwować.
Jest końcówka października, w piątek Halloween. Jestem w Stanach ponad dwa miesiące. Może to dobry pomysł? Może dzięki temu poczuję się trochę bardziej  na miejscu? Może…
Co ja pieprzę? Jeszcze nigdzie nie czułam się aż tak bardzo na miejscu, jak tutaj, w tej właśnie kawiarni, rozmawiając z Quentinem i odpoczywając po poranku w towarzystwie szatyna, brata i Rossa. Coś zdecydowanie poszło nie tak, jak powinno. Ja nie mam powodów, aby czuć się tutaj potrzebna, aby myśleć, że kiedykolwiek stanę się częścią tego miejsca. A jednak; kiedy Rebecca otwiera drzwi, zdaję sobie sprawę, że to nie ja jestem tutaj potrzebna. To „tutaj” jest potrzebne mi.

  - Hej, sorki, że tak długo - uśmiecha się ruda na powitanie i zajmuje krzesełko obok mnie. Witamy się całusem w policzek, a kiedy kończymy czuję, jak atmosfera się zagęszcza.
- Nie no, coś ty. Nawet szybko ci poszło - odwzajemniam gest, po czym patrzę na chłopaków. Ross siedzący zaraz obok Greena rozmawia z Pasem, ale co chwilę spogląda to na mnie, to na Reb.
- Hej, Fox, co robisz w piątek? - pyta zadziornie blondyn, ale Rebecca nie wie chyba o co chodzi. Marszczy czoło i wzrusza ramionami.
- Raczej nic, a co?
- Quentin chciał urządzić u was imprezę… - Reb chyba źle go rozumie, bo wydaje się być podminowana. Nie dziwię się jej. To zabrzmiało tak, jakby chciał, żeby sobie na ten czas gdzieś poszła. - Nie o to mi chodziło! Po prostu, miło byłoby, gdybyś potańczyła trochę z nami.
Rebecca o mało nie wybucha śmiechem.
- To żart, prawda? - nie wytrzymuje i zaczyna się śmiać.
Patrzę na Quentina przede mną. On również zaczyna się śmiać. Widząc to, ja i Ross patrzmy na siebie zakłopotani, ale nasze miny - obje jednakowo zdezorientowane - sprawiają, że my również popadamy w głupawkę i nie możemy przestać się śmiać Największą salwę jednak, powoduje pytanie Pascala:
- O co wam chodzi?


   Kolejne dni zleciały, jak z bicza strzelił. Nic ciekawego raczej się nie wydarzyło, pomijając przekonywanie Reb, że Ross mówił poważnie. Zajęło to trochę czasu, ale w końcu doprowadziłam do tego, że teraz obie się szykujemy, rozmawiając przez telefon. Moja biała komóreczka leży na wyblakłej pościeli , a z głośników wydobywa się głos Rebeccki. Cieszę się, że idziemy na imprezę. Naprawdę się cieszę. To miłe ze strony Quena, że nas zaprosił, ale raczej nie mam zamiaru spędzić z nim całego wieczoru. Myślałam raczej o tym, żeby znaleźć Tuckera i z nim pogadać. To naprawdę wyjątkowy człowiek. Czuję to w kościach. Jest w nim coś takiego, co każe mi mu zaufać.
- Co zakładasz? - Do mojego pokoju wchodzi Pascal. Nie ma na sobie nic, oprócz majtek i turbana na głowie. Wygląda jak obrabowany Turek.
- Strój Nocnego Łowcy.
- Acham - Pas podchodzi do łóżka, gdzie leżą czarne, skórzane spodnie, czarna bluzka na ramiączkach i czarna skórkowa kurtka. - Dary Anioła, nie? - pyta, biorąc do ręki złoty bicz na rękę, który wytrzasnęłam kiedyś z jakiej gazetki w wersji limitowanej.
- Isabelle. Miała genialny bicz i super fryzurę - wyjaśniam, podchodząc do lusterka. Mam na sobie tylko majtki stanik, a za pół godziny wychodzimy.
- Nie wiem, nie czytam książek - mówi brunet, biorąc z komody pudełko z biżuteria i siadając na łóżku.
Podnoszę lekko włosy z tyłu, spryskuję jeszcze raz lakierem i przypinam dziesiąta wsuwkę.
- A ty, co zakładasz? - uśmiecham się cwaniacko w stronę brata i podchodzę do niego.
- No właśnie w tym problem. Chcę założyć coś zabawnego, w czym nie wyjdę na kretyna - wzdycha.
Biorę do ręki spodnie i wkładam nogę w jedną nogawkę.
- To Halloween. Ludzie wyglądają na kretynów albo dlatego, że się przebrali, albo dlatego, że się nie przebrali. - Druga noga ląduje w nogawce i podciągam spodnie na wysokość bioder. Mając wysoki stan, a ja nieco przytyłam, więc podskakuję, aż spodnie są na prawidłowej wysokości.
- Więc co mi radzisz? - Nie widzę, jak brat zadaje mi to pytanie, bo widok przysłania mi czarna bokserka, którą właśnie zakładałam.
- Ale bardziej śmiesznie, czy kretyńsko?
Pascal duma chwilę.
- Śmiesznie.
Podchodzę do szafy. Mam w niej kilka bluzek Pasa, więc wyjmuję jedną białą i kładę ją na biurku. Potem farbką do tkanin robię na niej czerwone zacieki, żeby wyglądała na poplamioną  krwią.
- Siadaj na taborecie i przygotuj mi lakier i grzebień do tapirowania.

Pół godziny wystarczy, a oboje jesteśmy gotowi i stoimy na ganku Quentina. Drzwi otwiera nam Rebecca-czarownica. Z przedpokoju nie da się nie usłyszeć głośnej muzyki, a zapach piwa roznosi się dosłownie wszędzie. W powietrzu unosi się dym. Nie wiem, czy nie jest efektem palenia i nie chcę wiedzieć.  
- Bardzo pomysłowe - zagajam do Reb.
- Wygrzebałam z szafy zeszłoroczny strój i postanowiłam zrobić z niego użytek. - Reb stara się przekrzyczeć Aviciego, ale i tak ledwo ją słyszę. Jedyne, co można zrozumieć to Waiting For Love.
Do pokoju wchodzi Quentin. Macham do niego i pytam, czy mogę wejść w butach, ale chyba mnie nie słyszy, bo nie odpowiada. Kołuje mi się nieco w głowie, zdążyłam już odzwyczaić się od takich klimatów.
- Pascal, wszystko okej? - pytam zmartwiona. Nie mogę mu zabronić chodzić na takie imprezy, ale to nie zmienia faktu, że wolałabym, gdyby nie chodził.
- Tak, jasne.
W przedpokoju robi się coraz tłoczniej i duszniej. Pokazuję pozostałym, że idę do salonu, gdzie bawi się większość towarzystwa. Ktoś gwiżdże i zwraca tym uwagę pozostałych. Ross stoi przed drzwiami na taras. W jednej ręce trzyma piwo, a w drugiej klamkę.
- Impreza przenosi się do ogrodu! - krzyczy i otwiera drzwi. Tłum wylewa się z salonu i przenosi na dwór. Ja i Ross zostajemy w salonie sami. - Jednak przyszłaś! - krzyczy, starając się zagłuszyć głośniki.
- Wygoniłeś ich specjalnie po to, żeby to sprawdzić? - Zakładam ręce na piersiach, ale mimo to ciągle się uśmiecham.
Ross wymachuje puszką i śmieje się krótko.
- Możliwe.
Teraz dzieli nas odległość kilku centymetrów, więc nie musimy aż tak bardzo krzyczeć.
- Ślicznie wyglądasz - mówi, a ja czuję jak robi mi się gorąco. Nie, tylko nie rumieńce… Tylko nie one!
- Tu też niczego sobie, księciulku - chichoczę, przekrzywiając jego koronę. On mi wtóruje, a potem upija łyk piwa.
- Pijesz? - pyta, zbierając ze stolika jedną nieotworzoną puszkę.
Obiecałam sobie, że alkohol będę piła tylko w towarzystwie ludzi mądrzejszych ode mnie, a tutaj raczej takowych nie ma.
- Nie, dzięki.
Ross zmniejsza dzielącą nas odległość. Dziwne. Niby pił, ale nadal pachnie miodem i miętą. Czuję, jak jego oddech opatula moją twarz i nogi mi miękną. Nigdy nie czułam się tak przy żadnym facecie, jak przy Rossie. Wywołuje u mnie wszystkie emocje jakie da się wywołać. Nienawidzę go za to, ale jednocześnie lubię. Lubię go mimo to, że nie zawsze wiem, co mam mu odpowiedzieć. Mimo to, że mnie irytuje. Mimo to, że jest denerwującym złamasem. Lubię go i wiem, że on lubi mnie. Po prostu. Tak, jakby tak musiało być.
- Tchórzysz? - Jest jak blisko, że kiedy mówi to szeptem, słyszę. I naprawdę tego żałuję, bo nagle wzbiera się we mnie chęć pokazania mu, że nie zawsze ma nade mną przewagę.
Przecież jeżeli wypiję jedno piwo, nic się nie stanie, nie?

I właśnie to „jedno piwo” jest ostatnim co pamiętam, zanim budzę się w wannie Quena następnego ranka.


~*~*~*~*~*~
Hejo! Przepraszam, przepraszam i jeszcze raz przepraszam.
Ale tym razem serio nie miałam czasu. Wiecie, nauka ośmiu tematów z bioli i dwie kartkówki ze słówek,  nie. Po co pisać, skoro można się uczyć? Zero życia osobistego.
Tak, czy inaczej, jestem w połowie zadowolona, a w połowie nie z rozdziału. Podoba mi akcja, ale nie wiem, jak wyszła, bo już usypiam na siedząco i niezbyt kontaktuję. Pierniczę, idę spać.
I takie małe pytanko:

Laura i Ross?
Laura i Quentin?

Którą parę wolicie?
Do napisania,
~ śpiąca Alex :*

Słodkich snów, misiaczki