wtorek, 22 grudnia 2015

13. You got yourself in a dangerous zone

You got yourself in a dangerous zone  ~ Wpakowałeś się w niebezpieczną strefę

Dla Wiktorii Martin

Dzisiejsza noc nie należała do udanych. Nie mogłam zasnąć, więc postanowiłam zarzucić koc na ramiona i wdrapać się na dach. Nie wiem co, ale coś, co tam było sprawiło, że w końcu udało mi się zasnąć. Może to przez gwiazdy - zawsze działały na mnie kojąco.

Nie chcę mówić nikomu, że mama się odzywała. Wolę zachować to dla siebie i po prostu zapomnieć. To wydaje się być najlepszym wyjściem. Ani ja, ani Pascal nie potrzebujemy jej pomocy.
Wykreśl ze zdania Pascala, to może będzie choć trochę prawdziwe.
Taa… Jestem beznadziejna. Kogo próbuję oszukać? Przecież Pas jej potrzebuje. Bez dawcy zbyt długo nie pociągnie, przynajmniej według pani Braun. Choć, co prawda, jak na razie jest w porządku. Może nie ma sensu go teraz w to wciągać?
Jest.
Tak, nie ma najmniejszego sensu.


   - Laura! - krzyczy ktoś, kto wydaje się znajdować daleko mnie. No, może nie tak daleko, ale całe sedno incydentu leży w tym, że głos zdaje się dobiegać spode mnie.
Otwieram leniwie oczy, ale kiedy widzę mocno grzejące słońce znów je zamykam. Staram się wszczepić twarz w poduszkę, ale coś mi nie pozwala - nie ma jej tu.
Moment… Telefon, mama, dach…
Cholera jasna!

Podskakuję gwałtownie, co nie jest zbyt mądre. Dach jest spadzisty, więc…
Kretynko, ty się zaraz zabijesz!
Dobra, zamknij się.
  Koc zostaje gdzieś w połowie drogi, przez którą się ześlizgnęłam. Serce bije mi tak mocno, że zaraz chyba wyskoczy. Ja pierniczę, spadłam z wysokości drugiego piętra. Zabić bym się może nie zabiła, ale na pewno poważne poturbowała.
I - oczywiście - kogo widzę, gdy odwracam głowę? Serio, chyba zacznę mu płacić.
- To się zaczyna robić nudne, Barbie - mruczy Ross i stawia mnie na ziemi.
Lekko się chwieję, więc łapie mnie w talii i przyciąga do siebie.
- Już nigdy więcej cię nie wystraszę. - Pascal pojawia się obok nas i przeczesuje dłonią włosy.
Oboje są w treningowych koszulkach. No tak, zapomniałam zawieźć Pasa na boisko. To by tłumaczyło, co Ross tutaj robi. Bardzo dobrze pachnący, jak na chłopaka po dwóch godzinach treningu Ross. Nowe perfumy?
- Tak, uważam, że to genialny pomysł - mówię, otrzepując się z niewidzialnego kurzu. Daję Rossowi znak, że już może mnie puścić.
- Ty serio jesteś beznadziejny - wtrąca ktoś, opierający się o samochód Lyncha. Mianowicie, Lynchówna.
- O, Hope, jak miło cię widzieć. - Kurde, na serio staram się zabrzmieć wiarygodnie. Ale moja gra aktorska najwyraźniej pozostawia jeszcze wiele do życzenia.
- Wiesz, jaka jest między nami różnica, skarbeńku? - pyta z taką wyższością, że aż wylewa jej się uszami.
Kręcę głową, ale bynajmniej nie dla tego, że nie znam odpowiedzi. Zachowanie tej smarkuli nie tyle mnie zdumiewa, ile szokuje.
- Ja nie kłamię i wiem, że lepiej spać w łóżku niż na dachu. Jesteś tak bardzo głupia, że aż mi cię szkoda.
Wredna jędza. Nie cierpię jej.
- Dobra, Hope, przestań. - Ross wywraca niedostrzegalnie oczami, a Hope prycha i wsiada do auta. - Przepraszam cię, ona… ma dziś zły humor. - Kręci na palcu niespokojnie kluczykami od samochodu.
- W takim razie musi mieć codziennie zły humor - warczę, patrząc w okno, za którym siedzi Lynchówna. Na prawdę jej nie cierpię.
Ross śmieje się pod nosem i mówi, że będzie się już zbierał.
- Dzięki za podwózkę - szczerzy się Pas i przybija chłopakowi piątkę.
- A ja za ratunek - obdarzam go ciepłym uśmiechem i przytulam. - Przyjdziesz później?
- Nie mogę. Młoda ma szlaban i mam jej pilnować - jęczy niezadowolony i odkleja się ode mnie. - Ale ty możesz wpaść do mnie.
- Ekhem. - Pas kręci głową, jakby nie mógł w coś uwierzyć. - Z tego co wiem, to Laura jest dziewczyną. A bab nie zastępuje się kumplami.
Prycham na tyle głośno, żeby ten farfoclowaty typ to usłyszał, a potem Ross obejmuje ręką moją szyję i mierzwi mi włosy. Jeszcze nigdy nie wykorzystał w ten sposób mojego wzrostu.
- Idiota - burczę, starając się poprawić fryzurę, ale jego mięśnie są tak napięte, że nie sięgam.
- Ale Lau to jest taki mały, damski kumpel - szczerzy się do mnie niemiłosiernie, a ja pstrykam go w zęby. - Zadzwonię po chłopaków z drużyny i poproszę, żeby skołowali trzy zgrzewki piwa - dodaje  i znów kieruje wzrok w moją stronę - Po ostatniej imprezie wnioskuję, że nie jestem abstynentką.
Pascal już ma zamiar coś wtrącić, ale woła go Bonnie.
- Już, idę, idę! - krzyczy w jej stronę i przybijając blondasowi piątkę, ulatnia się.
Czekam, aż zamknie za sobą drzwi i wykorzystuję to, że ja i „Roszpunka” jesteśmy razem. Tak, zaprzeczyłam od Hope.
- Ross, nie mam nastroju - mówię ze zbolałą miną. Nadal tkwimy w tej dziwnej pozycji.
- Coś się stało?
 Tak cholernie chciałabym, żeby ten ton - tak cholernie troskliwy - nie wzbudził we mnie czegoś, co wzbudził. Sama nie wiem czego.
- Tak, Ross, stało.
Co ty debilko robisz?!
- Dobra, zrobimy tak - mówi, splatając nasze palce i rozluźniając ramię zaciskające się wokół mojej szyi. - Przyjedziesz do mnie, wypijemy po pół puszki i pójdziemy do sypialni rodziców, albo do mojego pokoju. Zależy, który będzie wolny. Tam mi wszystko opowiesz, dobrze?
Kiwam głową na tak, a Ross całuje mnie w czoło i wraca do Hope.  
Jesteś najgłupszą osobą na całym świecie.
Powiadasz?
Przebiłaś Jasia Fasolę, więc tak. Powiadam. 


- Dobra, karta! - krzyczy podekscytowany Quen i zbiera ze stosika wspomnianą rzecz. - Wiesz, na czym to polega, nie? - patrzy na mnie wyczekująco, a ja wzruszam ramionami.
- Może. Nie wiem.
Pas przewraca oczami.
- Musisz trzymać kartę na ustach i podać ją kolejnemu w kolejce. Masz przepieprzone, bo jesteś jedyną laską wśród nas - tłumaczy, a ja marszczę brwi. Niby czemu? - Jak ktoś przegra - ciągnie, jakby chciał odpowiedzieć na moje niewypowiedziane pytanie - To musi pocałować laskę siedzącą po jego lewej.
Wytrzeszczam oczy.
Że co proszę? Czy ja wyglądam jak jakaś tania szmata? No chyba nie!
- Ej, ej, ej! - Ross macha jedną ręką, a drugą szuka czegoś w telefonie.  - To da się załatwić - uśmiecha się cwaniacko i pokazuje SMS’a zaadresowanego do czterech dziewczyn;
„Nie miałabyś ochoty pograć z koszykarzami w bardzo fajną grę? ;p”
Wysłano do: Nie Odbierać; Plotkara; Puszczalska; Siostra Debila

Okej,  w y d a j e  mi się, że wiem, kto to Siostra Debila, ale reszty nie mogę rozszyfrować. Ja chrzanię, ale on jest szurnięty.
- Nie Odbierać? - podnoszę pytająco brwi, nie odrywając wzroku od ekranu telefonu.
- Ta szmata, którą przede mną broniłaś - odpowiada blondyn, wzruszając ramionami. Wlepia we mnie uciążliwe spojrzenie.

  Szczerze, to dawno o tym nie myślałam. Pierwszego dnia szkoły chyba źle osądziłam, po czyjej stronie leży wina. Nadal nie rozumiem, jaki interes Ross miał w tym, że tak ją nawyzywał - przy mnie nigdy się nie wywyższa, a przynajmniej nie na poważnie - ale jakiś musiał mieć. Inez nie jest taka, za jaką ją miałam. Patrzy na mnie spod byka za każdym razem, gdy mnie zobaczy. To dziwne, bo w końcu nic jej nie zrobiłam. Ja i Ross w szkole nie pokazujemy, że łączy nas coś więcej, niż zwykła znajomość. Chociaż jest dla mnie bardzo miły, czuły i opiekuńczy, to oboje nie chwalimy się tym w liceum. On chodzi z kolegami, a ja z Reb. Nie przeszkadza mi to. Nie unika mnie - bardziej ja jego. Chociaż na angielskim cały czas mi dokucza, nie ma na celu zapewnienia mi purpurowego koloru twarzy.
 - Ach… - wzdycham, gapiąc się pusto w ścianę - Ona…
Z zamyślenia wydobywa mnie głos Charliego - jednego  kumpli chłopaków.
- Dobra, to ja siadam po prawej Laury! - uśmiecha się szyderczo i rzuca się na miejsce obok mnie.
Zanoszę się śmiechem, po czym klepię go w klatę.
- Chyba śnisz - szczerzę się i wstaję z podłogi na której siedzę - Nie mam zamiaru w to grać. - zakładam ręce na piersiach i opadam na kanapę. Nie fatyguję się nawet, żeby usiąść - po prostu na nią lecę, jak jakiś tonowy słoń.
- Nie ma tak dobrze, mała - Quen puszcza mi oczko i ciągnie za kostkę, tak mocno, że spadam na podłogę.
- Właśnie, Paryżanko - wtrąca Jared - kolejny kumpel chłopaków. W sumie, tylko on, Charlie i Quen mogli przyjść. Czyli, jest ich piątka. Och, jaki idiotyczny zbieg okoliczności.
- Nie ma tak dobrze - dodaje Pascal, mrużąc oczy. O kuźwa, oni się ze mnie zabijają!
- Walcie się, kretyni - mruczę i łapię rękę Quentina. - Nie gram w to, zrozumiano? - strącam jego dłoń, a on pokazuje mi język. Och, jakże dojrzale.
- Dobra - Ross wstaje i podaje mi rękę. Prycham i odwracam głowę. - Nie całujemy się z osobą po lewej, okej?
No, ta propozycja jest dość kusząca.
- Ale możemy, jeżeli chcemy - dodaje, a ja natychmiastowo skupiam wzrok na nim.
- Nie ma mowy - piszczę z grymasem. - To chyba logiczne, że skoro jesteście koszykarzami, to pocałujecie mnie chociażby dla żartu. - Słyszę chichot po prawej, więc dodaję - Szczególnie ty, Charlie.
- Ale… - Nie zdąża dokończyć, bo przerywa mu w tym damski głos.
- Tak to mówisz, że jestem puszczalska, ale jak masz ochotę zagrać w kartę, to od razu przekręcasz do mnie, nie? - śmieje się Naomi.
Moment… Naomi?!
Puszczalska
- Siemka, Lau - uśmiecha się do mnie, a do jej zębów jest przyczepia się biała guma. Mam ochotę coś jej zrobi. Jest tak wyluzowana, że… Ugh!
- Cześć - odpowiada jej Ross, beznamiętnym głosem.
Jak on mógł do niej napisać?!
- Nie sądziłem, że przyjdziesz - dodaje.
- To po co wysyłałeś zaproszenie, kretynie? - U boku Nao pojawia się nie kto inny, jaki Inez. Wygląda inaczej, niż w szkole. Ma na sobie zwykłe, niebieskie dżinsy i biały sweterek, a włosy upięte w kucyka.
Nie Odbierać
- Może przypomniało mu się, że beznadziejnie całujesz i chciał zemścić się na kumplach, szmato? - Do nich dochodzi kolejna dziewczyna.  Ma rude, wręcz pomarańczowe włosy, niczym nie przypominające włosów Reb. Ubrana w obcisłe rurki i crop top wygląda jak wyjęta z jakiegoś porosa. - Poza tym, wyleczyłaś już wszy, kochaniutka?
Plotkara
- Z tego, co wiem, to podłapała je od ciebie - uśmiecha się zawadiacko Reb, która pojawia się znikąd i siada obok mnie. - Skarbie, poznaj Naomi, Inez i Cindy. Największe zdziry w naszej szkole.


~*~*~*~*~*~*~
Dzisiaj rozdział nieco krótki, ale przynajmniej coś się dzieje. W następnym opiszę kartę, nie bójcie żaby.
A tak w ogóle, to co tam u was, kochani? U mnie nic ciekawego.
Odwiesiłam LGS, jakby ktoś była zainteresowany :)
Nie mam żadnych komunikatów, więc zapytam tylko:
Lubicie Bonnie, czy nie szczególnie?
I się zmywam :p
Do napisania,
~ Alex

PS.: Wesołych świąt, misiaczki! Kocham was, pamiętajcie o tym :*
PS.: Odświeżyłam zakładkę Bohaterowie. Będę to robić co jakiś czas. I zmieniłam aktora do Quena. Wiele osób mówiło mi, że John nie pasuje do niego i nie mogłam znaleźć gifa z nim ^^




sobota, 5 grudnia 2015

12. So I'm gonna love you like I'm gonna lose you.


So I'm gonna love you like I'm gonna lose you. ~ Więc będę cię kochać jakbym miała cię stracić.


Do końca listopada zostało półtora tygodnia, więc przygotowania do świąt idą pełną parą. Jeżeli ktoś kiedykolwiek pomyślał, że Boże Narodzenie bez śniegu nie jest już piękne, powinien odwiedzić Los Angeles. Chociaż były święta, które spędziłam ze śniegiem po pachy, jeszcze nigdy nie cieszyłam się bardziej, jak dziś, zakładając krótkie spodenki na zakupy przedświąteczne. Założyłam bluzę, fakt, ale tylko dla tego, że ją kocham i nie lubię, gdy się rozstajemy.
Po imprezie u Quena nic ciekawego się nie wydarzyło, oprócz tego, że ja i Ross coraz więcej czasu spędzamy razem. On odprowadza mnie do domu i zamiast przesiadywać cały czas u Pasa, przychodzi czasami do mnie i gadamy o jakiś mega nudnych i błahych sprawach. Odkąd dowiedziałam się o tym, co zrobiła Naomi, unikam jej, co nie jest jakość szczególnie trudne. Incydent na lekcji wychowania fizycznego nie powtórzył się, a Naomi jak udawała, tak udaje, że się nie znamy.
Pozostaje natomiast jedna sprawa…. Tucker. Wcale mnie nie unika, ale nie próbuje jednak chociażby zagadać. A ja nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi. Tucker nie powinien mnie jakoś szczególnie  obchodzić, a mimo to obchodzi. Nie znamy się za dobrze i naprawdę doskonale wiem, że nie jestem w nim zakochana. Ale coś nie pozwala mi go tak po prostu skreślić. Tylko co?

- Let it snow, let it snow, let it snow! - wydziera się Reb, kiedy mijamy kolejny sklep z ciuchami. W środku pachnie świętami, jemioła wisi wszędzie, gdzie się da, a lampki zamiast żyrandoli dają niesamowity nastrój. Ale oczywiście nie ma jak się ruszyć, jak tu tyle ludzi.
- Pani już podziękujemy - śmieję się i odbieram od niej grzane piwo, które kupiłyśmy w którejś z pobliskich knajpek. Ja swoje wypiłam przed wejściem do galerii, ale Reb postanowiła zamówić wersję max, dlatego jest teraz z deka wstawiona, przy jej mega słabej głowie.
- Zostaw. - Ruda robi naburmuszoną  minę, gdy wypijam resztę piwa. Kopie w jakiś papierek leżący na podłodze, powodując u mnie falę śmiechu.
- Weź ty już się lepiej zamknij - mówię przez śmiech i obejmuję ją ramieniem. - Szkoda, że nie spędzimy świąt razem, wiesz? - pocieram nosem jej policzek, na co ona się uśmiecha.
- Ja tam nie żałuję - wytyka mi język, a ja tylko cmokam ją w nos i puszczam, stając trochę dalej, niż poprzednio.
Rozglądam się po galerii, szukając wzrokiem jakiegoś fajnego sklepu. Mikołajki wypadają w czwartek, więc ciotce kupię kolejny kubek  z napisem „Najlepsza ciocia EVER”  , a Pasa mam zamiar zabrać na mecz z miejscówkami w pierwszym rzędzie. Ross obiecał, że mi je załatwi, ale w zamian za to, ma pójść z nami. Co oznacza, że Quentin też idzie. Może i z Dnia Brata i Siostry nici, ale przynajmniej mam idealny prezent na Mikołajki. Nie mam natomiast bladego pojęcia, co kupić na święta. Z prezentami dla przyja… znajomych, muszę się pospieszyć, bo wylatujemy na tydzień przed dwudziestym czwartym. Reb planowałam kupić jakąś błyskotkę od droższego jubilera, a Quentin wspominał coś na temat jakiejś nowej gry wojennej, ale kompletnie nie mam pojęcia, co mogłabym kupić Rossowi! Co tylko coś wymyślę i otwieram sklep internetowy, żeby to zaklepać, to wydaje mi się to być fatalnym pomysłem i rzucam klapą, obgryzając ze złością paznokcie. Pewnie dlatego dzisiaj rano nie mogłam podnieść igły z podłogi. Mniejsza o to.
- Reb, słoneczko, mam prośbę - mówię, podchodząc jeszcze bliżej jej, na co ta trzepocze rzęsami. Śmieję się krótko. - Nic związanego z alkoholem - dodaję, na co ruda więdnie - Znasz Rossa i dość często przebywa u ciebie w domu. Co mogłabym mu kupić?
Rebecca chyba nawet nie zauważa, że pytam o Rossa - ostatnio cały czas się ze mnie nabija i mówi, że mi się podoba - tylko zakleszcza brodę między palce, po czym unosi je w górę, jak ten, no… Master Eureka. No, powiedzmy.
- Ostatnio Hope mi mówiła, że znalazła u Rossa na kompie niezamkniętą zakładkę z deskami snowboardowymi - wzrusza ramionami.
Super, czyli mamy już idealne prezenty.


Wróciłam do domu przed czwartą i od razu poszłam do pokoju, schować prezenty. Kubek zamówiłam przez Internet, a bilety ma Ross, za to gwiazdkowe prezenty ukryłam w komodzie. Bonnie dostanie nową prostownicę, bo lokówkę dostała rok temu, a na niespodziankę dla Pasa przeznaczyłam trochę więcej pieniędzy. Od jakiegoś czasu biadoli mi o tym, że idzie oszaleć, mając w pokoju taki stary rzęch jak ten „w ogóle nie mobilny komputer”, więc Larcia poszła do sklepiku i wydała prawie cztery tysiaki na MacBooka. Się, kurde, powodzi, a co!
Ale tak na serio, Pas w pełni zasłużył na ten laptop.

- Można? - odwracam się, słysząc męski głos.
Ross opiera się szarmancko o framugę i patrzy na mnie z uśmiechem. No tak, muszę wyglądać nieco dziwnie z czterema parami majtek w jednej ręce i trzema różnymi skarpetkami w drugiej. Szybko rzucam majtki do szuflady, zanim Ross zdąży się skapnąć, co to w ogóle było. Odwzajemniam uśmiech, z tym, że mój jest szelmowski, a jego uroczy.
- A bilet masz? - pytam, zadzierając głowę.
- Dwie paczki lodów śmietankowo-wiśniowych. Może być? - Blondyn podchodzi do mnie i siada obok. - A mi co kupiłaś? - wpycha głowę do komody, po chwili wyciągając z niej lokówkę. - Co to?
Przewracam oczami. On  serio jest taki ciemny, czy tylko udaje?
- Lokówka, kretynie. Takie coś do robienia loków - odbieram od niego prezent i wkładam go z powrotem na swoje miejsce.
- A ty masz takie coś, tylko spłaszczone, nie?
Na serio, albo się ze mnie nabija, albo wychowywał się w małpim gaju.
- Chodzi ci o prostownicę?
Ross gwałtownie otwiera usta, ale równie szybko je zamyka.
- To był żart. Wiesz o tym, nie? - uśmiecha się do mnie z wyższością i wstaje. Idę w jego ślady i teraz oboje stoimy.
- Czego chciałeś? - pytam, otrzepując tyłek z paprochów, które zgarnęłam z podłogi.
- Pascala nie ma, a mam dość Hope i nie chce mi się siedzieć w domu. Poza tym, Quentin pojechał z rodzicami i Reb do centrum. Obdzwoniłem bardzo długą listę moich znajomych, a gdy doszedłem do „B”, pomyślałem o tobie - wzrusza ramionami. Jest tak mega wyluzowany, że mnie to aż wkurza. Tym bardziej, że siada na łóżku, jakby było jego. No, okej, robi to zawsze gdy u mnie jest, ale teraz zrobił to z premedytacją.
„B”. „B” jak  B A R B I E. Ross dobrze wie, że nienawidzę, kiedy tak do mnie mówi i zrobił to teraz specjalnie.
- Jesteś chamem, wiesz? - Siadam obok niego, ale odwracam się plecami.  Po chwili materac się ugina, a przy uchu czuję jego ciepły oddech. Kurde, zjadł już te lody!
- A nie plebsem, Barbie? - Aż mnie skręca, żeby go udusić. No, oczywiście czaję, że to żarty, a on się ze mną drażni, ale i tak mnie to irytuje. Ross chyba wie, jaki wpływ ma na mnie, chociaż ja sama do końca tego nie pojmuję.
- Tym i tym, Kenie.
Blondyn w mgnieniu oka znajduje się pode mną, kiedy pcham go na pościel, a sama upadam na jego tors. Pojedynczy kosmyk błądzi mi przed oczami, więc go zdmuchuję, równocześnie podpierając się na łokciach. A moje łokcie są bardzo kościste.
- Boli, wiesz? - odzywa się moja ofiara, a kiedy mówi, czuję przyjemne mrowienie na klatce piersiowej. Kiedy śmieje się pod nosem, jego brzuch znów faluje, a mrowienie się nasila.
- Wiem - wytykam w jego stronę język i kładę głowę na blondynie.
Na chwilę w pokoju zapada cisza. Ross bawi się moimi włosami, a ja skubię sobie jego koszulkę. Mogłabym tak leżeć godzinami i słuchać tej pięknej ciszy, ale w pewnym momencie mrowienie znów się powtarza, bo Lynch zaczyna nucić. Nie mam pojęcia jaka to piosenka, ale jest bardzo przyjemna i spokojna. Teraz wyciszam się całkowicie, więc zamykam oczy i oddaję się w pełni melodii.  Z każdą kolejną chwilą piosenka staje się coraz bardziej znana. Wiem, że gdzieś ją słyszałam, ale nie mam ochoty teraz o tym myśleć.
Ręka Rossa, która jeszcze przed chwilą leżała pod jego głową, teraz obejmuje mój nadgarstek. Blondyn kciukiem jeździ po mojej kostce, a ja czuję jak coraz bardziej tracę świadomość. Podoba mi się nasza niezrozumiana relacja. Chyba można nazwać nas przyjaciółmi, a ja nie chcę, żeby to wykraczało dalej. Nawet, jeśli sami siebie jeszcze nie określiliśmy, podoba mi się to, co jest teraz. To genialne, że mogę zawsze na niego liczyć, nawet, jeśli mam ochotę po prostu pomilczeć. Wiem, że to brzmi bardzo egoistycznie, ale już dawno przekonałam się o tym, że jestem egoistką. Chcę, czy nie chcę, potrzebuję go. Tak czy inaczej będzie przy mnie, nawet jeśli na niego nawrzeszczę. To… tak, jakby tak musiało być. Jakbyśmy musieli się spotkać, jakby cały ten nasz popieprzony początek był zaplanowany i konieczny do osiągnięcia tego, co mamy teraz.
W mojej głowie kotłują się różne myśli, a serce przepełniają wszelakie uczucia. Po chwili przyłączam się do niego i nucimy razem. To przyjemne, tym bardziej, że Ross się uśmiecha i jego głos nie jest już tak czysty. Podnoszę głowę i patrzę na niego, opierając brodę na wgłębieniu na jego klatce piersiowej.
Ross przerywa naszą śliczną muzyczną ciszę i pyta:
- Horror, czy romans?
- Science - fiction - uśmiecham się i przykładam policzek do piersi blondyna.

Ross poszedł do domu około dziewiątej, kiedy Pas był już w domu i wcześniej przyłączył się do oglądania filmu. Oczywiście, lody nam się roztopiły, ale włożyłam je na pół godziny do zamrażalki, więc dało się je zjeść. Ogólnie, bardzo miło minął nam ten czas. Pascal cały czas wtrącał swój głupie komentarze, a potem razem z Rossem grali w coś na moim laptopie, a ja tylko się przyglądałam i kibicowałam bratu. Później we trójkę poleżeliśmy na łóżku, a Pas z nudów zrobił mi warkocza. Lynch za to, nawet nie próbował mnie dotknąć, w czym w sumie miał rację. Pascal nie lubi, jak wokół mnie kręci się ktoś, kto nie jest tej samej płci co ja. Tak czy inaczej. Ten dzień zaliczam do udanych.

Kurwa, czego? Już prawie spałam, ludzie no weźcie. Serio nawet się już wyspać nie mogę?
 Podnoszę głowę z poduszki i patrzę na ekran komórki. Jest grubo po dwunastej, a ja jutro muszę wcześniej wstać, zawieźć Farfocla na trening. Święta świętami, ale on nie chce nawet słyszeć o tym, że mógłby jakiś przegapić.
Na ekranie wyświetla się numer nieznany. Dziwne. Zwykle nie dzwoni do mnie nikt poza chłopakami, Reb i Bonnie. Przecieram oczy i naciskam zieloną słuchawkę.
- Tak, słucham - mówię, starając się brzmieć na wyspaną. Coś mi nie wychodzi.
- Przepraszam, obudziłam cię? U mnie jest południe, zapomniałam, że mieszkasz teraz w Stanach. - Głos po drugiej stronie ewidentnie należy do kobiety i raczej wątpię, żeby ona też musiała udawać wyspaną.
Ale skąd ona mnie zna? I czemu wie, gdzie mieszkam? I kim, do cholery, jest?!
- Przepraszam, ale chyba mnie pani z kimś pomyliła - mruczę, przecierając dłonią prawe oko. Najwidoczniej pomyłka, nie ma co zawracać sobie głowy.
- Nie, skarbie, chyba że nie nazywasz się Laura Marano. - Kobieta śmieje się pod nosem, na co ja się wzdrygam.
Okej, co tu jest grane? Skąd ta baba mnie zna i dlaczego używa takich pedofilskich zdrobnień? Boję się. Ona nie mogła powiedzieć Laura Marano, po prostu nie mogła. Przesłyszałam się, tak, przesłyszałam się.
- Kim pani jest? - Już nie muszę udawać. Odechciało mi się spać.
- Mogę pomóc Pascalowi. Mam dla niego dawcę i wszystko się zgadza.
Teraz jestem już najzwyczajniej w świecie przerażona. Serce bije mi chyba z tysiąc na sekundę, a ręka przy ucho się trzęsie. Mój pokój staje się za ciemny, więc włączam lampkę. Mam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, ale to nie może być prawda. Nie, Laura, spokojnie, to tylko zły sen. Tylko zły sen.
- Ty już nie możesz mu pomóc, prawda?
Zaczynam dygotać, ale nie z zimna. Skąd ona to wszystko wie? Przecież o tym, co się stało wie tylko nasza trójka, a ta kobieta… Nie, to nie może być prawda, po prostu nie może!
- Ale…
- Kochanie. Nawet nie wiesz, jak ciężko mi było. Oddzwoń, jeśli zdecydujesz, co chcesz zrobić z tą propozycją. Będę czekać za tydzień, pod twoją szkołą o czternastej, dobrze?
Nie, Laura, to jest po prostu jakiś głupi żart.
  Zaraz, moment, ja znam ten głos…

„- Laurusia, ale śliczny rysunek!”
„- Kochanie, co byś zjadła na śniadanko?”
„- Moja mała księżniczka.”
„- Jesteś najlepszą córcią, jaką mogłabym sobie wymarzyć.”


- Mama… 


~*~*~*~
Hah, mówiłam, że baba namiesza! Czy nie mówiłam? 
No, ale namiesza, więc raczej prędko się jej nie pozbędziemy. 
A tak w ogóle, to hej :)
Co tam u was słychać, hmmm?
Bo u mnie luzik, bluzik, ten tydzień był mega lajtowy. Trzy razy odwołano mi pierwszą lekcję, czaicie? Supcio. 
Jak widzicie, jestem w genialnym humorze, ale kolejny rozdział raczej nie będzie obfitował w dużą dawkę humoru. I znów pojawi się Quentin! Może chłopaczyna ma jakiś swoich fanów, co?
A teraz takie pytanie: kogo lubicie bardziej, Reb czy Pascala?
Postanowiłam co rozdział dodawać takie pytania, będzie trochę ciekawiej ;)
Do napisania, misiaczki 
~ Alex


Chyba jeszcze nie było tu ich zdjęcia, nie? :P