poniedziałek, 6 lipca 2015

4. I belong with you, you belong with me

I belong with you, you belong with me ~ Należę do Ciebie, Ty należysz do mnie


  - Walić go - warczę, siedząc pod gabinetem dyrektora. Nie no, pierwszy dzień szkoły dość dziarsko zaczęłam!
- Ja go walę od dnia, kiedy po raz pierwszy powiedział o mnie ‘gówniarz’ - wtrąca Quentin, kucając pod ścianą obok mojego krzesła. Chrzanić go, niech sobie nawet nie myśli, że mu zejdę.
- Ja walę wszystkich w tej zakichanej budzie, więc mi to tam wsio rybka - dorzuca blondas, do tej pory siedzący cicho. Jego głos wydaje się aż wykrzykiwać, żebym na niego spojrzała, więc to robię. Zadufany w sobie piękniś przez chwilę - malutką i prawie niedostrzegalną - wydaje się być przeciętnym, niewyróżniającym się niczym gościem. Ale owa chwila szybko mija. Zbyt szybko.  - Feministka się znalazła - prycha, jakby chciał pokazać, że mam mnie za szczeniaka. Głupi, idiotyczny debil.
- A żebyś wiedział, że tak - przerywam mu, zanim zdąży dopowiedzieć ostatnią samogłoskę i w geście lania na niego kwasem żołądkowym rozkładam się na krześle wlepiając gały w dyplomy nad głową blondasa.
- Miałeś rację, że Trójka - zaśmiał się szelmowsko w stronę Quentina. Przeświadczenie, że to ja jestem tą „Trójką” kazało mi spojrzeć na któregoś z nich. Quena widziałam bez koszulki, jestem uodporniona, więc co mi szkodzi?
- Jaka, do cholery, Trójka? - pytam z wyczuwalną w głosie irytacją. Chłopaki wymieniają te swoje irytujące uśmieszki. - Emm… Sorry, ale ja na serio mam oczy i widzę te wasza zapyziałe twarze z tymi waszymi zapyziałymi minami - mówię, jakby to było oczywiste-bo jest- i wnoszę brwi w ten… No, w jakiś tam sposób.
- Albo może i Czwórka - chrząka szatyn i, myśląc, że mnie tym spławi, zaczyna czytać jakąś durnowatą gazetę.
- Jaka, do jasnej Anielinki, Czwórka, ja się pytam?! - zaczynam na poważnie się wkurzać, ten typ jest po prostu nie do zniesienia. A ten jego tleniony kumpel… Ugh, jeszcze gorszy analfabeta.
- Spokojnie, lala - odzywa się nagle ten ”drugi” i po raz pierwszy odkąd tu siedzimy-bójcie się Boga-uracza mnie swoim spojrzeniem. Pomińmy fakt, że nazwał mnie „lalą”, Misiowi-Quentinowi zakupi się przyjaciela i powinnam mieć w domu jeszcze jeden holenderki nóż… - Każda dziewczyna jest… hmm… - duma, próbując znaleźć jakieś adekwatne słowo  - sortowana przez facetów - wyjaśnia pokrótce, a ja czuję, jak moją twarz oblewa buraczkowa ty kolor. Że… co?! - Przyznaje się im numery od jednego do pięciu w skali dostępności. Jedynka to ździry i prostytutki, Dwójka - popularne laleczki, które uważają się za najlepsze, Trójka - trudno dostępne, ale nie na tyle, żeby były nieosiągalne, Czwórka - zapchlone feministki, które uważają, że metoda Idę Z Facetem Na Dziesięć Randek, Dopiero Potem Mogę Iść Z Nim Do Łóżka się sprawdza, a Piątki, to te, których zdobycie graniczy z cudem, najczęściej są lesbijkami, ale patrząc na ciebie zaczynam myśleć, że jednak nie do końca - kończy na maksa wyluzowany, a ja mam ochotę przyłożyć mu rybą w twarz. Takim gburem nie jest nawet Quentin, mogę się założyć. Jak można sortować - uwaga,  s o r t o  w a ć  - dziewczyny?! To przecież jest jakieś chore!
- Żebym ja cię zaraz, kuźwa, nie przesortowała - mruczę zła i zakładając nogę na nogę zaznaczam, że rozmowa zakończona.
- Miło by mi było - odpowiada tym typowo szelmowskim tonem blondasek. Nie mogę uwierzyć, że się ośmielił, po prostu nie mogę, więc spoglądam na niego. On to wychwytuje, bo puszcza mi oczko.  - A tak w ogóle, to jestem Ross, a moja średnia może zaświadczyć ci, że nie jestem na tyle głupi, żeby uwierzyć w Hildegardę. - Czuję, widzę i słyszę, jak dosuwa swoje krzesło tak, że siedzi naprzeciw mnie z oparciem przodem do mnie i stuka dłońmi o nie, co chwila przeskakując szczęką to w górę, to w dół.
- Nie znam twojej średniej, więc… - nie daję rady dokończyć, bo R-cośtam mi przerywa.
- Lauro Marano, błagam, nie wypowiadaj się już - rzuca, a ja aż otwieram buzię ze zdziwienia. Skąd on do cholery zna moje imię? - Hah, zdziwiona? - pyta w ten typowo zawadiacki sposób i puszcza do mnie oczko. Co do…?!
- Jak ty… Skąd… Od kogo… - próbuję ułożyć jakieś sensowne zdanie, ale w uszach ciągle dudni mi moje imię wypowiedziane przez tego przemądrzałego typka. Momentalnie moje ciało przybiera na temperaturze, a ja, dam sobie rękę uciąć, że tak, czuję jak bulgocze w moich żyłach szkarłatna krew.
- Pascal. - I tyle mi wystarczy, żeby wiedzieć, co sprawiło, że jego usta niosły przez moment moje imię.
- Zabiję bachora - mruczę bardziej do siebie niż do nich, choć chłopaki i tak to słyszą.
- Może lepiej nie. Ten bachorzyna świetnie gra w kosza - wtrąca Ross. Szlag! Zapamiętałam jego imię. Choć teraz mam większe zmartwienie…
Patrzę na blondyna szeroko otworzonymi oczami. Pascal i koszykówka? Czy ja do cholery na pewno dobrze słyszę? Mój brat i kosz?! O kuźwa, Pascal, jeśli to prawda, to nie żyjesz!
- Pascal grał z wami w kosza? - staram się zapanować nad głosem, ale wychodzi na to, że prawie piszczę. Czuję, jak moje nogi odbijają się od siebie, a podłoga pode mną zaczyna się osuwać. Zaciskam ręce na kieszeniach, żeby zahamować ich drżenie. Nie daję rady.
- Ej, przecież to tylko gra - chciałabym, żeby była. Naprawdę bym chciała, ale jeśli on się przeforsował, to lada moment może… Nie, nie myśl o tym, Laura, Pas nie jest głupi.
- Może dla was tak, ale…
- Laura Marano? - przerywa mi sekretarka, która wyszła zza drzwi gabinetu. Dzięki Bogu.
- Tak? Tu jestem - podnoszę w górę rękę, aby kobieta szybciej mnie namierzyła. Chociaż w sumie jestem jedyną dziewczyną w małej poczekalni.

  Kobieta o alabastrowej skórze i czarnych jak smoła włosach prowadzi mnie w głąb pokoju, a ja ciągle staram się zapanować nad łomocącym sercem. Dzisiaj rano był dziwny. Bardzo dziwny, a ja to wzięłam za oznaki zdenerwowania. A on po prostu starał się przede mną ukryć, że źle się czuje. Boże, przecież jestem jego siostrą, jak mogłam tego nie zauważyć? Czy naprawdę aż tak ślepa jestem? On może teraz kitować na lekcji, a ja prawie wdałam się w bójkę z blondynem i jestem tutaj - w gabinecie dyrektora - zamiast razem z moim braciszkiem.  Jestem okropną siostrą, a jeszcze gorszą przyjaciółką. Zawiodłam jedynego człowieka, na którym zależy mi jak nie wiem co. Nie potrafiłam go upilnować. Daj mu trochę luzu, przecież znasz opinię pani Braun. A Pascal chce robić to, na co ma ochotę, wiesz, że to dla niego najlepszy prezent, jaki możesz mu podarować. Wolność. W dupę sobie wsadź tą pieprzoną wolność, Bonnie!
Wdech, wydech, wydech, wdech… Ufff... Pufff… Ufff… Pufff… Dobra, trochę lepiej.
Dopiero, kiedy moje wewnętrzne narządy wracają do swojego normalnego stanu jestem w stanie przyjrzeć się gabinetowi. Jest po prostu, delikatnie mówiąc, zagracony pucharami. Tutaj człowieczek kozłujący piłkę. Tutaj trzymający się kosza. Jeden złoty, kolejny srebrny, a jeszcze inny miedziany. A niech to szlag.
- Panna Marano, jak mniemam? - zagaja facet siedzący przy biurku, pośród szklanych szafek usłanych medalami. Przyłapuję się na tym, że nieco za długo się na nie gapię. - Wiem, niezły syf. Ale nie mam ostatnio czasu posprzątać. Na głównym korytarzu stoi gablota, w której będą wszystkie wyróżnienia naszej szkoły, ale nie za bardzo widzi mi się z nimi rozstawać - tłumaczy pełen zadumy. W jego sposobie mówienia wyczuwam francuski akcent. Co jest nieco dziwne, bo pan po czterdziestce jest mulatem. Pierwsze wrażenie: Bruno Mars. I tak zostaje, bo jest on jego dokładną, starszą repliką.
- Emmm… - mrugam kilka razy, żeby pozbyć się obrazu piosenkarza i mówię dalej. - Chciałabym przeprosić za to zamieszanie dziś rano. Nie powinnam wtrącać się w sprawy, które mnie nie dotyczą.
Starszy Bruno wybucha śmiechem.
- Ross i Quen powiedzieli ci, że dlatego tu jesteś? - Nieco oszołomiona kiwam głową, co skutkuje kolejną salwą śmiechu - O matko, oni na serio cię polubili - mruczy po nosem, układając na biurku jakieś papiery. - No dobrze, a więc tak; nie zaprosiłem cię tutaj, żeby dyskutować na temat tego, co zaszło dzisiaj rano, jasne? - kiwam twierdząco głową. - Jesteś tutaj nowa i to chciałem z tobą obgadać.
„Obgadać”? „Quen”? „Syf”?! Co do…?!
- Acha… Ym… No to...? Może pan zacząć?


  Siedząc na krześle w sali od języka angielskiego bawię się swoim zielonym długopisem i niezbyt cieszę na myśl o godzinie wychowawczej - pani Adams, nauczycielka angielskiego i miłośniczka nowoczesnej literatury, jest moim nowym wychowawcą i poświęca jedną  godzinę tygodniowo na omówienie lektur i spraw związanych z życiem wewnętrznym klasy. Nie wiem co, ale coś zmusza mnie do spojrzenia na drzwi.  Ugh, przeklinam to cholerne coś!
- O! Laura! Jak miło cię widzieć! - wrzeszczy znienawidzona przeze mnie osoba i, sądząc po tym, że nie krępują go ciekawskie gały innych, śmiało idzie w moją stronę. Nie, nie, błagam, nie… Kurwa, no!
- Ross - staram, naprawdę bardzo się staram, nie warknąć. Ale nie wychodzi mi i, szczerze? W dupie to mam, nieładnie powiedziawszy.
- Co tam, Barbie? - Czy ta ławka na serio jest aż tak wąska, czy to po prostu przez jego tuszę?! Kuźwa, ale on jest do cholery, chudy!
  Mam ochotę walnąć zeszytem osobnika siedzącego obok mnie. Czekoladowooki blondyn szczerzy się do mnie, jakby chciał wysuszyć pyśka, a ja tylko staram się trzymać zeszyt z dala od rąk. Pomijając fakt, że siedzi tak blisko mnie, że praktycznie spycha mnie z krzesełka,  nie denerwuje mnie tak bardzo, jak dziś rano. Co prawda, to prawda. Mam nieodpartą potrzebę zakopania go żywcem w ogródku, ale już po prostu nie obchodzi mnie tak bardzo to, co robi. Teraz najważniejsze jest dla mnie skontaktowanie się z Pasem. A on, jako piętnastolatek, siedzi w murach znajdującego się obok gimnazjum. Gdzie licealistom nie wolno wchodzić. A gimbuzom odbierać telefonów. Więc ja znajduję się w kropce, Pas niewiadomo jak się czuje, a sąsiad z ławki stara się mnie zdenerwować. Ach, życie jest cudowne, nieprawdaż?
- Nictam, Złotowłosa - uśmiecham się do niego tylko po to, żeby jemu uśmiech zszedł z buźki i wlepiam oczy w tablicę.
  Nie mija nawet chwila, a drzwi od klasy otwierają się, żeby przez nie mogła przejść nauczycielka. Niska, szczupła, jednak nieco pyzowata na twarzy kobieta o czekoladowych oczach uśmiecha się do uczniów, a oni wstają. A ja idę w ich ślady i również się prostuję.
- Dzieeeeeń dooooobryyyy - pomijając, że za dużo przeciągnięć, rzeknę iż klasa jest dość przyjaźnie nastawiona względem nauczycielki. W sumie, wygląda na taką, która jest lajtowa.
Gdy powitanie się kończy, siadamy z powrotem. A ja, z powrotem biorąc przykład z większości, opadam na krzesło. A raczej chciałabym na nie opaść.
- Szlag, Ross, ogarnij się! - wrzeszczę, na tyle cicho, abyśmy słyszeli to tylko my, kiedy, ląduję pupą na podłodze. Ten debil odsunął mi krzesło i jeszcze ma czelność tłumić śmiech w podręczniku.
- Na przyszłość, to miodowy, a nie złoty.
  Rossie Jak-ci-tam-na-nazwisko, obiecuję, że cię kiedyś zabiję.


  Kanapa w salonie jest przyjemnym meblem, ale na dłuższą metę zaczyna mnie irytować nawet jej kolor. Czekam na niej, aż Pascal wróci ze szkoły i jak na razie doczekać się nie mogę. Wychylam głowę, żeby zobaczyć, co dzieje się w kuchni, bo zapachy dochodzą z niej boskie. Bonnie stoi przy kuchence i coś pichci. A sądząc po moim węszeniu - naleśniki z serem i bitą śmietaną. Umm i jak tu się odchudzać w takiej rodzinie?
- Laura, idę do sklepu, po coś na kolację. Później wszystko będzie zamknięte - oświadcza ciotka i macha mi kluczami w powietrzu tylko po to, żeby zaraz je do mnie rzucić. - Jadę do centrum, może mnie trochę nie być. Jak będziesz szła na górę, to zamknij - tłumaczy i w pełnym skupieniu szuka na wieszaku swojego płaszcza. Na dworze leje jak z cebra. - A, no i nie zamykaj, zanim nie wróci Pas. I noś komórkę cały czas przy tyłku, jak na razie mamy tylko jedne klucze, słonko - patrzy na siebie, potem na mnie,  a potem jeszcze na mieszkanie i dodaje - No, to chyba wszystko. Trzymaj się, kochanie, ja wrócę za jakąś godzinkę.
I wychodzi, zostawiając mnie samą. No, nie zupełnie, bo w chwili, kiedy ona zamyka furtkę, ktoś otwiera drzwi wejściowe. Pascal wrócił do domu.
- Cześć, co tam słych… - zamyka się, kiedy przerywam mu w pół słowa.
- Dlaczego grałeś w kosza? I to jeszcze z kimś, kogo praktycznie nie znasz?
Staje jak wryty, i zaczyna się jąkać.
- Musimy poważnie porozmawiać, kolego - rzucam i pokazuję głową na mój pokój.
- Ja…
- Cicho siedź - mówię ostro, idąc do przedpokoju.
- Mieliśmy porozmawiać - Pas marszczy brwi. Jego zapora najwyraźniej pęka.
- Jeśli chcesz zostać okradziony podczas tej naszej  rozmowy, to mogę nie zamykać drzwi - wzruszam ramionami i czekam na jego reakcję.
Brunet kiwa głową i skinieniem dłoni pokazuje, żebym poszła zamknąć te przeklęte drzwi. Więc ja, jak przystało na grzeczną dziewczynkę, zamykam drzwi i idę w ślady brata, czyli do swojego pokoju.  Tam zastaję go siedzącego na łóżku i skubiącego brzeg pościeli. Opieram się o framugę i zakładając ręce na piersi wzdycham głośno. Tak głośno, żeby brunet usłyszał.
  Momentalnie cały się spina, a ja czuję, jakby ktoś zapodał mi siarczysty policzek. To mnie przyszło go opieprzać, a miałam być dla niego wsparciem. Zamiast tego jestem katem. Najgorsza siostra świata!
- Dlaczego? - rzucam, niezwykle opanowana, jak na zaistniałą sytuację.
Pascal wierci się, gniotąc kilka serduszek na pościeli.
- Oni… My… - bierze wdech i zaciska mocno powieki. To boli. - Poznaliśmy się, kiedy wynosiłem śmieci. Quen i Ross grali akurat w kosza. Z tego, co wiem, to ćwiczyli o mistrzostw. Quen mruknął coś o tym, że takie chudziny jak ja, to nawet piłki nie potrafią trzymać jak należy, więc ja… po prostu chciałem im pokazać, że się mylą… Ja… Nie chciałem…
Każde załamanie w jego głosie, każda przerwa przesycona niezliczoną ilością pociągnięć nosem; wszystko to sprawia, że moja wewnętrzna bariera pęka. Tak cholernie zależy mi na bracie, tak bardzo go kocham. Tak bardzo chcę, aby mógł żyć normalnie. Czemu, czemu on? Serce pęka mi na tysiąc małych kawałeczków. Powinnam się cieszyć z Pasa. Ma talent. Ma ogromny talent. A przeze mnie go marnuje.
  Pascal odwraca głowę. Stara się nie popłakać. Wiem, bo ja robię dokładnie to samo, kiedy próbuję zatamować łzy. I patrząc tak na marniejącego brata, sama muszę odwrócić głowę. Muszę, bo mimo wszystko, mimo to, że wiem, że mi się nie uda, staram się nie pokazywać mu, jak bardzo jest mi ciężko. Chcę, aby Pascal miał normalne życie, a zamiast tego cały czas go ograniczam. Ograniczam siebie. Widząc jego lśniące od ukrywanych łez policzki nie mogę, nie chcę, aby moje serce przestało tak łomotać. Bo wtedy przynajmniej mogę się na nim skupić. A nie na jego łzach.
- Ja chcę wiedzieć, że potrafię, Laura. Nawet nie wiesz, jak to jest - mówi i wciąż chce ukryć, że tak niewiele brakuje mu od popadnięcia w histerię. W takim stanie widziałam go tylko raz. I nie chcę już więcej tego powtarzać.
  Podchodzę do brata i siadam obok niego. Łapię jego brodę w swoje palce i zmuszam, żeby na mnie spojrzał. Najpierw jego wzrok skupia się na podłodze, ale potem, drżącymi oczyma w końcu patrzy na mnie. Jego serce bije tak wyraziście i tak głośno, że czuję je nawet przez te dwa palce. Nie musze nic mówić. Całuję go tylko w czoło i porywam w swoje objęcia. To, co jest zakazane smakuje wybornie. Wiem;  ile razy sama się o tym przekonałam. Kiedy ja łamałam prawo ustalone przez sądy i policjantów, on stał przy mnie. Więc ja będę stała przy nim, kiedy on złamie prawo, które ustaliła pani Braun. Nie ważne, jak bardzo.
- Dziękuję - mówi w mój obojczyk i zaciska palce jeszcze mocniej  na moich ramionach. - Kocham cię.
I wiem, że on to wie. I on wie, że ja to wiem. Ale za każdym razem, kiedy on wypowiada te dwa magiczne słowa, moje serce staję się miękkie, a łzy stają w oczach. Ciepło zalewa moje ciało i nie chcę, aby kiedykolwiek je opuszczało.
Przyciskam brata  jeszcze mocniej do siebie.
- Też cię kocham, Pascal.

  Bo naprawdę bardzo mocno go kocham. Niezależnie od tego, jak wiele kosztuje mnie ta miłość.

~*~*~*~*~*~
Hejoł!
Co tam u was, co? Huh, chyba zawsze o to pytam, prawda?
A więc, przepraszam, że tak długo musieliście czekać. Wiem, znów. Ale przez wakacje mam zamiar znów nabrać tego pałera do pisania i nie będę pisała, bo muszę się zmieścić w czasie. Napisze wtedy, kiedy wena i możliwości mi na to pozwolą.
Jak niektórzy wiedzą, mieszkam u babci, a ona… no cóż… źle znosi komputer w ciągu dnia. I to jeszcze słonecznego dnia! Mimo, że w mieście mam więcej znajomych, to tu, na wsi, też mam co robić. Poza tym, trochę się jej boję ^^
Ale na serio przepraszam. Wiem, że to źle, wiem, ze nawaliłam. Sorki za to wielkie i szacuj dla tych, którzy w ogóle przeczytają to cuś u góry. Żenada na poziomie hard, jak to kiedyś powiedziała ładnie Laura.
No cóż. Piszcie, jak wam mijają wakacje i osądzajcie rozdział. Ja osiemnastego jadę na kolonie, oł jeeee! Razem z Maryśką będziemy wywijać, aż nam się niedobrze zrobi od nadmiaru emocji! Haha, a 27 urodzinki moje, więc będę je obchodzić w Kościelisku. Jeśli ktoś tam mieszka, niech się pochwali. Albo kto jedzie tam na wakacje. Może się spotkamy?
Trzymajcie się, buziaczki, xoxo-y, pozdrowionka i uściski. (faza na Plotkarę, Faking it i Słodkie kłamstewka daje się we znaki xd)
Bez odbioru
~ Alex, która aktualnie słucha Dance Like Nobody’s Watching Laury naszej kochanej ;)

Bye, skarbeńki