niedziela, 27 września 2015

8. And I know when I need it, I can count on you like 4 3 2. You'll be there

  And I know when I need it I can count on you like 4 3 2. You'll be there ~ I wiem, kiedy będę tego potrzebował, mogę liczyć na ciebie jak 4 3 2. I będziesz tam

Ostatnia poniedziałkowa lekcja zbliża się z każdym kolejnym cyknięciem sekundowej wskazówki. Najgorsze, co istnieje, to czekanie. No bo, co mogę niby zrobić przez pięć minut? Jest to czas tak długi, że siedząc bezczynnie można dostać choroby sierocej, ale z drugiej strony tak krótki, że nie można zacząć nic robić, bo w połowie czynności dzwoni dzwonek. To się właśnie nazywa Idiotyzm Ludzki. Szkoda tylko, że nikt jeszcze nie wynalazł lekarstwa na to głupie schorzenie.
  Tak czy inaczej, siedzę pod ścianą przy sali muzycznej, a raczej Wielkiej Sali Koncertowej Lingwood High School i wlepiam gały w widok za oknem bez jakiejś większej przyczyny. Tak po prostu.
- Siema, śledziu - słyszę. Tego głosu nie da się pomylić. Skrzyżowanie kurzego pisklaka i chóru aniołów karze mi się odwrócić w prawo, żeby moim oczom mogła ukazać przybliżona twarz Reb. Dziewczyna uśmiecha się do mnie perliście, a ja wyszczerzam się do niej niezgrabnie ciesząc się jej widokiem.
- Siema, flądro - odpowiadam, całując dziewczynę w policzek. - Gotowa na muzykę?
- Tja… Mogę się kurwa założyć, że ta głupia szmata wlezie w sam środek lekcji, żeby poinformować o swoim idiotycznym zespoliku. - buczy ruda, a ja niezbyt wiem o co jej chodzi . Jaka szmata? Jaki głupi zespolik?
Patrzę na nią wielkimi oczami, a Reb szybko to zauważa i klapie się ręka w czoło.
- No tak, przecież ty jesteś tu nowa! - mówi, dając do zrozumienia, że to ona jest głupia, nie ja. I chociaż wcale tak nie uważam, to już się nie odzywam, tylko uraczam ją szybkim i niepoprawnym uśmiechem, dalej wpatrując się w nią z zaciekawieniem.  - Inez. Ta, którą broniłaś przed Rossem, nie? - patrzy, rejestrując czy nadążam. Aż sama jestem zdziwiona tym, że tak, a imię tej dziewczyny jakoś szczególnie mnie nie rusza. Po prostu, dalej zżera mnie chęć pozyskania nowych informacji.
- No, wiem, która. I co z nią?- rzucam, gdy Rebeccka wyraźnie czeka na moją rekcję. Cała aż skręcam się z wścibstwa, jakim właśnie oblatuję.
- Więc; kiedyś była normalna i fajna. Kiedyś nawet się kolegowałyśmy. Wiesz, coś wykraczającego poza zwykłe „cześć”, ale nie przekraczającego „co słychać?” - przytakuję, a dziewczyna ciągnie dalej. - Ale kiedy Ross ją zauważył, strasznie się zmieniła. Stała się mega ważna i teraz nawet nie wie, jak mam na imię. Do tego, co roku organizuje nabór do zespołu i pewnie teraz też przyjdzie powiedzieć nam o tym - kończy swój monolog piękną, oczną wywrotką, na co ja śmieję się cicho, przygryzając wargę.
- A myślisz, że wie, jak ja mam na imię? Ostatnio dużo o niej myślałam i chciałam z nią pogadać, ale twój opis mnie nieco zniechęcił. - Na moje słowa, dziewiętnastolatka cała się skręca, jakby zjadła właśnie cały kosz cytryn. Okej, czyli wiem już, co ona o tym sądzi.
- Ty tak serio? Ona jest serio kurwowata. Poszłaby do łóżka z każdym, żeby tylko coś na tym ugrać. Jest wredną, jędzowatą i podłą żmiją, Laura. Nie ma co zawracać sobie nią głowy. W Lingwood jest grupka ludzi, którzy są ważni i z nimi lepiej nie zadzierać.
Patrzę na nią błagalnie, na co ta wzdycha obficie. Rebeccka rozgląda się po korytarzu i w końcu jej wzrok zatrzymuje się na innej rudej.
- Cindy. Szkolna dziennikarka. Jeśli jej podpadniesz, cała szkoła będzie wiedziała, że masz wszy łonowe - mówi z dezaprobatą w głosie, a ja się skrzywiam.
- Ale ja nie mam…
- Inez też nie ma. Ale po tym, jak Ross zerwał dla niej z Cindy, to Cindy się wściekła i sprzedała tą ploteczkę swoim służebnikom w gazetce szkolnej. Może tam umieszczać dosłownie co chce. No, oprócz pornografii i wulgaryzmów. Czyli, jest z niej nie tylko niezłe ziółko i pełnoetatowa zdzira, ale również najświeższe źródło informacji i bóg gazetki, którą czyta każdy. Nawet sam dyrektor. - Rebeccka zjeżdża wzrokiem z Cindy i przenosi go na kogo innego. - Ross i Quentin, których znasz - mówi, próbując się nie roześmiać - Dość dobrze znasz… Tak, czy inaczej. Są tutaj królami. A Ross w szczególności. Gwiazdy koszykówki i największe ciacha w szkole. Znają się praktycznie od przedszkola. Ale wątpię, żeby sprawiali ci kłopoty. Potrafią nieźle dopiec, ale tylko tym, których uważają za ofermy. My nimi nie jesteśmy, na szczęście. Poza tym, mów co chcesz, ale jeśli ktoś powie o tobie coś złego, to Ross go wykastruje, a Quen przejedzie twarzą po asfalcie. Tobby, ten od szmaty, leży teraz w domu ze złamaną miednicą, wiesz? Ross I Quen dostali za to wezwanie na policję. Mało osób o tym wie, gliny załatwiły to na szczęście cicho.

Zaraz, co? Oni go pobili? Za to, że nazwał mnie szmatą? To nawet nie było jakoś szczególnie dotkliwe, a oni go pobili?! Oni… zrobili to dla mnie? Może jednak nie są takimi pajacami, jak myślałam. Hmmm… Te twa głupki mają coś w sobie, trzeba im to przyznać. Może tylko zgrywają takich ważniaków. No właśnie. Może. Ale i tak zrobili na mnie wrażenie. Nie spodziewałam się togo po nich. Już myślałam, że dali sobie spokój, że odpuścili, widząc, jak ich olewam. A jednak.. Tylko…. Dlaczego oboje mnie unikają? Są na mnie źli?
- No, więc kolejna jest Naomi. - Głos Rebeccki wytrąca mnie z zamyślenia, więc kręcę głową i znów skupiam się na niej. Poza tym, imię Naomi zajmuje teraz całkowita powierzchnię mojego mózgu. - Och, tej to dopiero nie cierpię. Nie dość, że cheerleaderka, to jeszcze mega puszczalska przyjaciółka bratanka dyrektora. Ma wtyki wszędzie, wie o wszystkim, może każdego zastraszyć, a chodzą pogłoski, że dostała piątkę z matmy, bo przespała się z nauczycielem. To ona zrobiła z Rossa to.. coś. Przyjaźni się z Tuckerem, kolejnym pojebańcem. Gościu myśli, że jak jego wujek jest dyrektorem, to mu się wszystko należy. No, a tak poza tym, to jest gejem.

T… Tucker? I Naomi? Emm… Ja nie… Nie spodziewałam się tego po nich. Ja… ja myślałam, że… że… O kurwa. Za dużo nowych wiadomości jak na pięć minut. O wiele za dużo.


   Pani Blues stoi na środku sceny z mikrofonem w ręku. Jest bardzo drobniutką, granatowowłosą dwudziestoparolatką. Ma na sobie spódnicę sięgającą do kostek i T-shirt z napisem „L.O.V.E”. Na lewym ramieniu ma wytatuowane „Życie jest piękne”, tyle, że po łacinie.
   Ktoś się do mnie dosiada, a ja czuję, jak moje biodro zalewa fala ciepła. Dodatkowe ogrzewanie w postaci ciemnowłosego chłopaka nie pozwala mi się skupić i cały czas myślę o tym, jakby mu tu podziękować. I już mam to zrobić, kiedy mój drugi bok dostaje dodatkową falę ciepełka. Usta momentalnie mi się zaszywają. Naprawdę, nie wiem, co mam robić. Jak podejść do owej sytuacji? Jak zareagować?
- Hej. - co?! Skąd to się wzięło w moich ustach?! Cholera jasna, myśl!
- Heej? - odpowiadają równocześnie zdziwieni Quentin i Ross. Osz ty i co teraz?!
- Ja chciałam… dlaczego mnie ostatnio unikanie, co? - pytam dobitnie i sama nie wiem, skąd u mnie ta stanowczość. Tym bardziej, że wskazuje niewłaściwe emocje. No nie…
- Nie unikamy. Wydaje ci się - odpowiada z uśmiechem w głosie Ross. Znów nie zachowuje się jak jakiś głupi szczeniak, podrywający dla żartu laskę, ale tak, jakby na serio moja obecność była dla niego jakąś różnicą od mojej nieobecności. Po prostu.. Nie udaje.
- A co, tęskniłaś? - śmieje się cicho Quentin. Do tej pory, podczas naszych „rozmów” nie starał się być idiotą. On po prostu nim był. Więc teraz, naprawdę nie mam pojęcia, co zaowocowało tym, że brunet nie jest, ale udaje cwaniaka.
- Nie, po prostu…
- Słyszałaś o Tobbym - kończy za mnie Ross z roztargnieniem.
- Tak.. Słyszałam o Tobbym.
- Przepraszamy. My po prostu.. Wpadłem w szał jak się dowiedziałem, rozumiesz? - wtrąca Quentin z zatroskaną miną. Patrzy na mnie wielkimi oczami i sprawia, że mu wierzę. Mam ochotę się do niego uśmiechnąć, na chwilę przestać być oschłą i bezuczuciową sąsiadką z naprzeciwka. Ale wiem, że mi nie wolno. Po prostu nie mogę pokazywać innym tej prawdziwej mnie. Wystarczy, że z Rebeccką coraz bardziej jestem zżyta. Wystarczy ofiar mojego istnienia, jak na dziewiętnaście lat. Naprawdę wystarczy.
- Ja nie… - panikuję, tracę oddech i świat wokół mnie się kurczy. Staram się wyjść na wariatkę, ale w końcu to do mnie dociera i nie potrafię opanować oddechu. Oni już nie traktują mnie jak zwykłą zabawkę. Zaczynam coś dla nich znaczyć. Stanęli już w mojej obronie, więcej powodów mi nie trzeba żeby to wiedzieć. Zaczynają się do mnie przywiązywać, a to najgorsze z możliwych. Jak będę mogła wyjechać, wiedząc, że zostawiam tu osoby bliskie memu sercu? Albo takie, którym ja jestem bliska? Bo przecież jak można nie pokochać chłopaków, którzy biją gościa, który nazwał cię  t y l k o  szmatą? Nie chodzi mi o nie wiadomo jaką miłość, ślub i inne takie. Ale z każdym dniem spędzonym z nimi zacznę się do nich przekonywać, przywiązywać, aż w końcu będą dla mnie tak ważni jak Pascal. Może i jestem na niego zła, ale świata poza nim nie widzę. Tak samo przecież będzie z Rebeccką, stracę ją, wyjeżdżając do Francji. Ten głupi lis miał rację. ” Musisz być odpowiedzialny za to co oswoiłeś.” Na to niestety nie ma rady. A ja pozostanę odpowiedzialna już za niecały rok. Boże, w co ja się wpakowałam.

  Przerywają mi brawa, więc patrzę w stronę sceny. Na niej stoi Inez. Poznaję ją o razu. Nic się nie zmieniła od naszego ostatniego spotkania. Nadal wygląda, jak dziewczyna stojąca na pograniczu sławy a załamania.
- Witam wszystkich - mówi, czy zaczyna swój monolog, zapowiedziany mi przez  Reb. Ale ja i tak go nie słucham, bo po prostu nie mam siły na przyswajanie sobie kolejnego głosu. Bo zaraz po nim, trzeba przyswoić człowieka.


~*~*~*~*~*~

Haha! Skończyłam, misie! I jak wrażenia? Kto się spodziewał tego z Tobbym? Nawet ja nie, przed chwilą to wymyśliłam. Miało być zupełnie co innego, ale oczywiście poknociłam i wplotę to gdzie indziej. Jak widzimy, chłopcy przywiązują się do Lau, a bystrzaki spostrzegą, że Lau również do nich. Ach, czekajcie no tylko na dyskotekę z paroma nielegalnymi piweczkami. Uchu, ale będzie jazda!
Sorki, że nie napisałam wcześniej, ale teraz raczej nie liczcie na cotygodniowe rozdziały. Myślę, że co drugoi tydzień dam radę, ale wcześniej raczej nie.
Weźcie w ogóle, jaką ja mam poje bają biologię! Błe…! Fuj! Chemicę z resztą też! Ale mam zajebiaszczego wychowawcę. On chodzi z dziennikiem na głowie, czaicie???
Dobra, lecę spać, bo mama mnie zatłucze xd.
Branoc,
~ Alex
PS.: Jutro możecie się spodziewać LBA, do którego zostałam nominowana jakieś pół roku temu (XD)


czwartek, 10 września 2015

7. I just want to be ok, be ok, be ok


I just want to be ok, be ok, be ok ~ Chcę być w porządku, być spoko, być spoko

Dla Jacky Sparrow 

- I co ty na to? - pyta Rebbecka, a raczej jej zmodyfikowany telefonicznie głos.
- Nie wiem…
- No weź, będzie fajnie. Tylko my dwie i boski Andrew Garfield - przerwa mi dziewczyna, przepełniona entuzjazmem, na co ja kręcę z uśmiechem głową.
- Ale ty wiesz, że on ma ponad trzydziestkę, nie? - odpowiadam i tak wyraźnie słyszę jak ruda kręci głową, że ten dźwięk staje się aż namacalny.
- Phi, myślisz że mnie to obchodzi? On wygląda jak dwudziestodwuletni Bóg seksu!
- W to nie wątpię - odpowiadam, a na moją twarz wkrada się jeszcze większy uśmiech niż poprzednio. - Okej, będę u ciebie o siódmej - zgadzam się w końcu i nie czekając na piski Reb, po prostu się rozłączam.
  Ostatnich kilka dni spędziłam w towarzystwie Rebbeki. I chociaż Naomi rzuciła się na chłopaka, który nazwał mnie (lub ją, do tej pory nie mogę tego rozszyfrować, choć zdaniem Naomi mówił do mnie) szmatą, to pochodzimy z zupełnie innych światów. Myślę, że bez cienia wątpliwości można by nazwać jej ogólnodostępną wersję „Dwójką”. Kilka razy mijałam Tuckera na korytarzu, ale nasza „rozmowa” polegała na skinięciu sobie przyjaźnie głową. Nawet nie wiem, jak facet ma na nazwisko. A propos nazwisk. Panowie Lynch i Green są chyba czymś bardzo zaaferowani, bo na każdej lekcji, którą mamy razem, rozmawiają z grupką jakiś uczniów i są tak skupieni, że nie zauważają mnie, siedzącej w ostatniej ławce. Co niezmiernie mnie cieszy, bo przynajmniej nikt nie naraża mnie na wścibskie gały innych ludziów w szkole. Tak więc, Rebbecka jest jedyną osobą, która chce spędzać ze mną czas. I jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa, bo ta dziewczyna jest naprawdę świetna. A, no i nie jest rodzoną siostrą Quentina! Są przybranym rodzeństwem - jej matka, jego ojciec.  No, więc wygląda to tak. A tak poza tym, to praktycznie nie mam już brata. Albo przesiaduje na treningach, albo widząc go nie potrafię się opanować i traktuję go jak szkodnego kota. Nie przeprosił. Nie zrobił tego, tylko zaczął się tłumaczyć. Nie, nie przeprosił mnie. I właśnie to boli najbardziej. Bo on nie rozumie, że jeśli on nie będzie uważał, to ja zostanę sama. Bez nikogo bliskiego. Nie, on potrafi myśleć tylko o tym, że chce korzystać z życia, a nie je przedłużać. Okej, może to z lekka egoistyczne podejście. Ale przedstawmy to tak; pół roku nie starczy na poznanie dziewczyny, najlepszych kumpli na świecie, zdobycia doświadczenia życiowego ani spełnienia marzeń. Nie, to starczy tylko na zdobycie doświadczenia w koszykówce i wygranie jakiś idiotycznych mistrzostw. Tak, dokładnie tyle można zrobić przez pół roku.
Można wiele więcej
Nie, nie można
Można i sama o tym wiesz.


  Obiad, DAM DAM DAMMMM!!!! Właśnie to stoi przede mną i wygląda wręcz smakowicie! Naleśniki z czekoladą podbijają świat, o tak!
- Smacznego - mówi Bonnie , kładąc na stół talerz z naleśnikami.
Ja, stojąc przy ladzie patrzę na nie jak wygłodniały wilk i o mało co nie ślinię się na ich widok. Pyszne, puszyste naleśniczki z roztopioną mleczną czekoladą i musem bananowym… Przy takim obiedzie człowiek zapomina o wszystkim, co jest złe.
- Dziękuję - mówię do niej i całuję ją w policzek, po czym siadam do stołu. Przed sobą mam talerz i kubek z mlekiem, więc upijam łyk mleka i dopiero wtedy biorę się za pałaszowanie naleśników. Mmm… Niebo w głębie. - Ciociu, to jest przepyszne - mówię, biorąc kilka pierwszych gryzów i uśmiecham się do niej, umazana czekoladą.
Bonnie przełyka ślinę i otwiera usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie robi tego, tylko uśmiecha się do mnie. Nie w byle jaki sposób. Robi to tak, jak dumna matka. Oczy zaczynają mnie piec, a mina rzednie. Zaciskam usta, a potem je wydymam.
- Ostatnio powiedziałaś tak do mnie, jak miałaś szesnaście lat - mówi, a po jej policzku spływa pojedyncza łza. Zaczynam żuć wolniej.
- Jak? - pytam, choć dobrze znam odpowiedź. Zanim jeszcze stałam się zgorzkniałą jędzą ja i Bonnie byłyśmy bardzo blisko. Tak, jak matka i córka.
- Ciociu. Nie mówiłaś tak do mnie od trzech lat - mówi z uśmiechem, a jej policzki są coraz bardziej mokre. Tusz do rzęs zaczyna spływać razem ze łzami, a ja wiem, że coś zrobić muszę.
- Tak… -wzdycham i wstaję od stołu. Szurając krzesłem mam przed oczami moją pierwszą w życiu dawkę. I jest to okropny widok. Alkohol, imprezy, dilerzy. Wszystko na raz wiruje w mojej głowie i nie daje spokoju. Imiona, miejsca, rzeczy. Wszystko kręci się, obraz po obrazie. Obskurne miejsca zastępują widok kuchni. Opuszczone place, stare galerie, zapyziałe nory. I wizyta w dilerce co drugi dzień. To było dla mnie odskocznią, miało pomóc się zrelaksować. Wódka za wódką, amfa za amfą. Gangi, spory,  bójki. Ostre imprezy i spanie dwie godziny dziennie. To dlatego jestem, jaka jestem. Nałogi można wyleczyć, z miasta wyjechać, ludzi zostawić. Ale wspomnienia zostaną. Tak samo, jak pustka, którą jestem. Brak emocji, zimno, nieludzkość. To moja pamiątka.
  Straszne wspomnienia nagle opadają, tak jak krople deszczu na ziemię i roztrzaskują się w drobny mak, pozostawiając tylko niewyraźną plamę, gdy siadam Bonnie na kolanach. Jej dotyk - ciepło, bezinteresowność bijące z jej serca - są czymś, co potrafi złagodzić mój wewnętrzny ból. Teraz płaczemy obie, wtulone w siebie cicho chlipiemy i mamy tą cholerną pewność, że zawsze będziemy blisko siebie. Niezależnie od tego, co się stanie. Nasza więź powoli się odbudowuje.

-  Pomyślałam sobie, że te wakacje moglibyśmy spędzić we Francji- mówi nagle Bonnie, ocierając rękawem bluzy wilgotne policzki. Serce nagle robi salto, gdy dociera do mnie sens jej słów.
- N-naprawdę? - pytam zdziwiona i nadal nie mogę uwierzyć. Że niby..? - Serio?! - wrzeszczę rozradowana na cały głos i ściskam ją tak mocno, że prawie ją duszę.
- Naprawdę - uśmiecha się szeroko i kręci na palcu kosmyk moich włosów. - Anna i Gideon w końcu się dowiedzieli i dostaliśmy od nich zaproszenie. Zawsze chciałaś poznać dziadków, więc…
- O matko, Bonnie! To genialnie - piszczę dalej podekscytowana. Endorfina w moim ciele wynosi chyba maksimum, bo nie mogę się opanować i przestać podskakiwać na kolanach cioteczki. Boże, Boże, Boże!!! Ja cię nie mogę, nie dość że pojadę do Francji to poznam jeszcze dziadków! Te święta zapowiadają się genialnie!!!
- Ej, bo mnie udusisz - Bonnie odkleja mnie od siebie, więc ja wstaję i chodząc jak pijana wracam do obiadu. Bo dosłownie jestem pijana ze szczęścia.


   Jak powinnam się ubrać na nocowanie u koleżanki? - to pytanie prześladuje dziewczęta w moim wieku od dawien dawna, tym bardziej, jeśli na nocowanko idzie się do kogoś po raz pierwszy. Tak, byłam na pidżama party i to nie raz, ale teraz to zupełnie inna sprawa. Jestem tak zestresowana, że zapomniałam jak się nazywam. Co ja do cholery mogę włożyć, no! To nie, to nie, to nie… Hmm, a może… TO NIE!!! Okej, wyluzujmy. Myśląc praktycznie, powinnam założyć coś wygodnego, a najlepiej od razu wskoczyć w piżamę. O, to jest myśl! Dobra, czyli piżama: granatowa bluzka podpieprzona Pascalowi i szare szorty. I  k o n i e c z n i e  stanik pod spód. Tak samo, jak majtki. Noł, noł, noł, ja już dobrze wiem, czym kończą się bitwy na poduszki.
  Siedzę przed szafą po turecku i szukam moich ulubionych piżam. W końcu, po długich poszukiwaniach, znajduję je, przygniecione dwiema parami ciemnych rurek. Hm, przydałoby się wyprasować. Łapię więc w rękę ciuchy i biegnę z nimi w stronę pralni, gdzie jest rozłożona deska do prasowania i żelazko.
Pralnia jest duża. Trochę większa od mojego pokoju. Ciotka od zawsze o takiej marzyła, ale nie było nas stać. Jednak, testament po dziadku głosił, że Bonnie i my jesteśmy jedynymi spadkobiercami jego majątku, więc oprócz zabezpieczenia od taty mamy jeszcze okrągłą sumkę dziadka, który zmarł rok temu. Wtedy to właśnie, po długiej rodzinnej naradzie obwieszczono osiedlenie się gdzieś na stałe. Ja oczywiście wiem, że tak nie będzie. Jeśli się wyprowadzę do Francji, na uniwersytet - co jest moim marzeniem - to chyba raczej logiczne, że ciotka i Pas popędzą tam razem ze mną. Bonnie obiecała i kazała obiecać, że „te” lata spędzimy razem. Ale ja tam wiem swoje. On będzie żył, zobaczycie. Wszyscy.
 Tak, czy inaczej, pralnia serio jest ogromna. Nie dosyć, że mamy dwie pralki, to dochodzą jeszcze dwie suszarki (zarówno te rozkładane stojaczki jak i specjalna maszyna do suszenia ciuchów) i wielką, ogromną szafę na ubrania, które są za duże, za małe, lub nieodpowiednie do aktualnej pory roku. A więc, tak to wygląda. Ach, no i zapomniałam o desce do prasowania i żelazku. To taki punkt kulminacyjny.

   Gdy wszystko mam już uprasowane, wchodzę do łazienki, żeby wziąć szybki prysznic i założyć piżamkę. Wychodząc z kabiny, owinięta w ręcznik zakładam moje klapuszki i podchodzę do lustra, żeby zmyć makijaż. Zapomniałam to zrobić wcześniej, więc teraz będę miała trochę roboty z eyelinerem na połowie twarzy.
Biorę tonik, płatek kosmetyczny i dokładnie zmywam tapetę z twarzy. Lubię się oglądać, gdy jestem bez makijażu. W sumie, to nawet nie muszę go nosić - moje rzęsy i bez tego są bardzo grube - ale lubię coś zmienić, gdy wychodzę. Ale dzisiaj najważniejsza jest naturalność. Dlatego właśnie, kiedy makijaż jest już zmyty bardzo się cieszę, widząc swoje prawdziwe oblicze.
Związuję włosy w wysoki kucyk i oplatam go wokół własnej osi, żeby potem umocnić to kolejną gumką. W ten sposób zyskuję coś na kształt koku i kończę swoją kreację na dziś wieczór. Fiu, fiu, czerwony dywanie, chowaj się pod dywan. Stoję na werandzie i liczę, czy na pewno wszystko zabrałam. Klucze, telefon, ubranie na jutro, szczoteczka i pasta do zębów… Chyba wszystko. No cóż, w razie czego mam niedaleko. Zapinam bluzę i wkładam ręce do kieszeni, bo zaczyna się robić chłodniej, i przeprawiam się na drugi koniec ulicy. Widząc ten śliczny domek, którego mieszkańców nieco mylnie dobrałam, na moją twarz sam wkrada się uśmiech. Motylki trzepoczą mi w brzuchu i zaczynają łaskotać wątrobę. Nieco się denerwuję, ale mam nadzieję, że tego nie widać. Ręce mi się pocą, więc wycieram je o bluzę. Naciskam dzwonek do drzwi i czekam. I czekam. I czekam. Ugh, ile można dochodzić do drzwi? Dzwonię drugi raz i spuszczam głowę, bo moje trampki wydają się być teraz najciekawszą rzeczą pod Słońcem. Trampki zaczynają podskakiwać, a moje nogi razem z nimi. Pięta, palce, pięta, palce. Och, te buty są serio ciekawe; pięta, palce, pięta, palce.
Zamek w drzwiach. Coś tak pstryka i jestem pewna, że to on, więc podnoszę gwałtownie głowę w górę.  Przygotowywałam się na spotkanie rodziców Reb, albo Quena, ale nigdy nie  j e g o.
- Ross - witam go nieprzyjaźnie i uśmiecham się pretensjonalnie.
Blondyn stoi przede mną, oparty o framugę w białej bokserce i czarnych dresach. Na nogach ma skarpetki z adidasa. Wydaje się być nieco nieobecny, ale mimo to , uśmiech na jego twarzy wydaje się być naprawdę naturalny.
- Barbie - odpowiada chłopak, odwzajemniając uśmiech. Z taką różnicą, że on zdaje się na serio cieszyć moją obecnością. - Ładnie ci bez makijażu - zauważa i gestem zaprasza mnie do środka.
Okej, to jakieś żarty? N o r m a l n y  Ross? To takie coś w ogóle istnieje?!
- Em, ale ty się dobrze czujesz? - wypalam, patrząc na chłopaka. Ten marszczy brwi, ale nie patrzy na mnie. - Nie żeby coś, ale, zachowujesz się… no… normalnie.
- Tak, sam jestem zdziwiony - śmieje się krótko i pokazuje, żebym poszła za nim. Idziemy razem przez salon. - Po prostu nie jesteśmy w szkole. Tu nie musze gwiazdorzyć - odwraca się do mnie. Wygląda inaczej. Włosy ciągle ma niedbale ułożone., ale z jego twarzy znikł ten cały cynizm. I szczerze, nawet lubię takiego Rossa. Jest o wiele przystojniejszy niż koszykarska gwiazda, jaką znam.
- Dobrze wiedzieć - mówię, nie za bardzo kontaktując. Coś w nim się zmieniło, coś jest inne. Tylko co?
- Ale nie myśl sobie, w szkole znów będzie to samo. Po prostu jestem zbyt zmęczony na przekomarzanie się z tobą. - Ross zatrzymuje się przed jakimiś drzwiami i wkłada ręce do kieszeni. - Reb kazała mi cię przyprowadzić. Nie będziemy wam z Quenem przeszkadzać, mamy mnóstwo roboty - mówi, jakby zmęczony i odwraca się na pięcie, ziewając. Dopiero teraz uświadamiam sobie, że ma worki po oczami. - Będę szczęśliwy, gdy ta cała dziecinada się skończy - mruczy pod nosem, a ja czuję się, jak Lady z Zakochanego kundla niewiedząca, co to jest dziecko. Bo ta rzecz wydaje się tak oczywista, jakby była po prostu kolejnym elementem układanki. A ja nie potrafię go nigdzie dopasować. Tym bardziej, że mam ochotę zatrzymać chłopaka i gadać z nim aż do upadłego. Co się ze mną do cholery dzieje?

~*~*~*~*~*~*~
Hejo!
Co tam, misiaczki? Przepraszam, że rozdział dopiero teraz, ale nie miałam ostatnio siły żeby go skończyć, a iloś komentarzy, gdy go zaczynałam (kilka dni temu) wynosiła T R Z Y.  Ja się cieszę, że ktoś czyta te moje wypociny i komentuje, ale jako obserwatorów jest was piętnastka, więc mam przez ten cały czas cichą nadzieję na minimum dziesięć komentarzy. A tu co? Trzy. Ludzie, serio się staram, ale wy tego chyba w ogóle nie czytacie. Acha, no i co do spamu w komentarzach - mówiłam przecież, żebyście umieszczali go w SPAMIE, ale chyba nie każdy czytał. To się tyczy obu blogów. Acha, no i wielkie podziękowania należą się Jacky Sparrow. Gdyby nie ona, nie wiem, kiedy pojawiłby się rozdział. Ale jako, że jest w pół do dziesiątej, a ja codziennie wstaję o piątej, to PRZEPRASZAM ZA BŁĘDY. Serio, jest ich z milion. Fabuła też taka nieciekawa, ale przynajmniej dowiadujemy się, ze Ross to nie do końca taki zimny drań. W głębi to również normalny chłopak mający gorsze dni i worki pod oczami.
No cóż, DOBRANOC,

~ Alex