piątek, 15 maja 2015

2.You're the reason why I'm, dancing in the mirror, singing in the shower


You're the reason why I'm, dancing in the mirror, singing in the shower  Jesteś powodem dla którego tańczę przed lustrem i śpiewam pod prysznicem


Dla Sezamka/ Kłaka



- Hej, masz ten cukier? – pyta na wstępie Pascal. Tak, bo tak mu zależy na tym, żeby utuczyć mi tyłek.
Zaciskam dłonie w pięści i próbuję wyrównać oddech.
- Przechodzę na dietę – rzucam warkliwie i siadam… poprawka, rzucam się na krzesło przy stole. Patrzę na pierogi. Błeee…. Nie mam w ogóle ochoty ich jeść.
- Zjedz, nie są takie złe – pogania Bonnie. Rzucam jej wkurzone spojrzenie.
Mój talerz wygląda jak Hiroszima za czasów II wojny światowej. Nawet byłabym w stanie posądzić kucharza o występowanie promieniowania w jego daniu, tak jakoś dziwnie wibruje. Zielonkawy kolor, który niby ma przypominać beżowy, odpycha mnie od stołu na dobre i o mało nie wymiotując odchodzę.
- Wolę zrobić sobie kanapkę – oznajmuję i podchodzę do lodówki. Wyciągam na blat masło.
- Miałam nadzieję, że będzie ci smakować – cioteczka wzrusza się dogłębnie. Pewnie bym jej powiedziała parę niemiłych słów, za to, że tak cholernie się przejmuje nie swoim dzieckiem, ale coś obiecałam pewnemu osobnikowi pożerającemu… to coś.
- Po prostu trafiły nam się nieświeże. To nic, przecież następnym razem możemy zrobić sami, prawda? – uśmiecham się uroczo. Gdzieś tu była sałata, jestem tego pewna…
- Czyli tu nie chodzi o twój wieczny bunt? – raz, dwa, trzy… Kurde, jakoś w bajkach działa!
- Nie, nie chodzi o mój wieczny bunt – mówię przez zaciśnięte zęby. Jeszcze jedno słowo tej kobiety, a…
- To dobrze. Daj, ja ci zrobię – przejmuje ode mnie deseczkę do krojenia, a z szuflady wyciąga nóż. Ja, nieco oszołomiona, stoję nieruchomo, ale po chwili wzruszam tylko ramionami i idę do stołu, gdzie Pascal uracza mnie bezgłośnym „Dzięki”.

Czekam na swój kanapki przeglądając komórkę. Mam ochotę rzucić się na łóżko i już nigdy z niego nie wstawać, ale niestety nie jest mi to pisane. Zamiast tego drętwieje mi tyłek i nadal trawię wydarzenie z sąsiadem. Bezczelny, zadufany w sobie typ. Oby nie chodził do tej samej szkoły, co ja, bo jak tak, to chyba zakupię zapas żyletek. Do samoobrony, oczywiście. Próby samobójcze w moim wykonaniu zakończyły się jakieś trzy lata temu. To było zanim ja i Farfocel tak bardzo się zżyliśmy.
- Proszę – mówi jasnowłosa i stawia mi przed nosem talerz z bułkami. Nie ważne, że położyła ser, a ja wolę szynkę. Obiecałam i mam zamiar dotrzymać słowa. Jeszcze nigdy nie zawiodłam brata.
- Dzięki – mruczę i biorę w rękę górną połówkę bułki. Masło, sałata, szynka, ogórek, rzodkiewka. Wiosennie. Zero soli, pieprzu. Chusteczkowo.
- Emm… Gdzie jest sól i pieprz? – pytam rozglądając się po kuchni w poszukiwaniu przypraw.
- Nie ma. Możesz iść do sąsiadów…
- Kurwa mać! – wrzeszczę i ciskam pięścią o stół. Ciotka i Pascal patrzą na mnie jak na UFO. – No co? Naprzeciwko mieszka debil, jakich mało! – wyrzucam ręce w górę, gestykulując swoją samoobronę i opadam na krzesło, ciężko wzdychając.


Promienie słońca padają na moją twarz. Czuję na skórze to dziwaczne mrowienie i otwieram jedno oko. Od razu żałuję tej czynność, bo ta pieprzona kula światła razi mnie w to oko jak cholera. Obraz zasłaniają białe plamki, więc mrugam. Tylko dla pozbycia się plam, bo zaraz znów rzucam głowę w poduszkę i jęczę na cały pokój. Pierdzielę, nie wstaję. I nie wstaję, bo mi się najzwyczajniej w świecie nie chce. Ale sen nie przychodzi, więc biorę z szafki telefon i przymrużonymi oczami zerkam na ekran. Siódma. Miałam dziś iść z Farfoclem do centrum, kupić jakieś ciuchy na ten upał. Jemu, bo ja w każdym kraju, każdym klimacie, noszę to samo. Jęczę jeszcze raz i piszczę w poduszkę. Zaczynam kopać w powietrzu nogami i skopuję bladoróżową kołdrę na podłogę. Walę jeszcze kilka razy w puchową podusię i w końcu przekręcam się na plecy. Zaspanymi gałami wlepiam się w sufit, sama nie wiem, po co. Nie trwa to długo, do mojego pokoju wlatuje rozpromieniony Pascal.  Zerkam leniwie w jego stronę. Podbiega do mnie, jest bez koszuli, na nogach ma dresy. Jego brązowe kudły są rozczochrane. Niedawno wstał, widać to na pierwszy rzut oka. Macha mi rękami przed nosem, jak oszołom, ale ja tylko jęczę i ciskam w niego jaśkiem. Unika go i łapie mnie za nogi.
- Wstawaj, śpiochu, zakupy czekają! – ciągnie mnie po całym łóżku, aż z piskiem ląduję na podłodze. Włosy sterczą mi na wszystkie strony świata, spora ich ilość jest na mojej twarzy, więc niezgrabnie zdmuchuję kosmyki.
- Daj. Mi. Spać! – chrypię i ściągam na siebie kołdrę, biorę z podłogi jaśka i zanurzam głowę w kołdrzanej otchłani.  Brat patrzy na mnie z politowaniem.
- Typowy nocny marek – buczy i tym razem nie udaje mu się uniknąć bliskiego spotkania z moim jasieczkiem. Rzut za dwa punkty, brawo, Lau!
- Leżysz i kwiczysz, frajerze – wytykam mu język, a on mi wtóruje. Uśmiecha się przebiegle w moją stronę – O nie, nie, nieeee! – pisk wypełnia cały dom budząc zapewne ciotkę i Sąsiada-Idiotę wraz z familią.  Nie obchodzi mnie to, aktualnie bronię się ciapciem przed bratem przepełnionym rządzą łaskotek.
Stoję naprzeciwko niego z kapciem wycelowanym w jego serce, kiedy ten ni stąd, ni zowąd, jak zapaśnik sumo, sunie do mnie sto na godzinę i łapie, przerzucając sobie przez ramię. Przyczę, piszczę i wierzgam się, uderzając pięściami w jego plecy, ale on nie zwraca na mnie uwagi, tylko dalej się śmiejąc wędruje ze mną przed dom.
- Nie, błagam cię tylko nie… Aaa! – kolejny pisk i moje ręce zatrzymują się na futrynie w łazience. Pascal śmieje się jeszcze głośniej i, jakby szykował się do sprintu, napręża wszystkie mięśnie. A ja już nie mam tyle siły, żeby dalej się trzymać, więc puszczam i wracam do walenia pięściami w plery Farfocla.
- Puść mnie! Pascal, bo powieszę na drzwiach twoje nagie zdjęcia! – naprawdę staram się uzyskać poważny ton, ale mi nie wychodzi. Zamiast tego dziwnie skrzeczę.
- Nie wkurzaj ucha, dziewucha – mruczy niezrozumiale i nagle mnie puszcza.
Emmm… Okej, tyle trudu i zostawia mnie? Już? O kurwa, Pascal, nie żyjesz….

Zimna, nie, lodowata woda moczy moją piżamę, a ja dopiero teraz orientuję się, że jestem w wannie. Przeżywam szok termiczny i natychmiastowo podskakuję. Pascal się ze mnie śmieje, a ja już się wyrywam, żeby mu wyrąbać. Zimna woda zalewa mi nogi i moczy spodenki, więc próbuję szybko zakręcić korek. Woda leci z prysznica, więc jestem cała mokra, mimo, że stoję. Przeskakuję z nogi na nogę, jest mi cholernie zimno. Wręcz arktyczne warunki. Wstaję cała mokra i przechodzę na panele – jedyny ładny element niedokończonej łazienki – i wyciągam ręce w jego stronę jak jakieś zombie.
- No chyba nie… - zdąża powiedzieć, zanim rzuci się w ucieczkę. Nie ma mowy, byłam kiedyś w drużynie lekkoatletycznej.
Doganiam go z prędkością światła i obejmuję mokrymi ramionami. Moje ciało przylepia się do jego gołej klaty, a on stoi w bezruchu, próbując odgarnąć z twarzy moje mokre kudły. Heh, ma za swoje, Farfocel. Stoimy tak przez chwilę, aż on nie wyrywa mi się, majtając rękami, jak jakaś ośmiornica i wskakuje na kanapę. Szkoda mi grafitowego materiału, więc nie wchodzę na nią. Mrużę oczy i bez słowa wracam do siebie.

Moja łazienka nie jest jakaś szczególnie wielka, ale do małych też nie należy. W porównaniu do pokoju cała jest jasna. Beżowe kafelki i białe meble oraz jasnoszare panele tworzą idealnie dopasowane kolorystycznie arcydzieło. Na szafce poustawiane są już moje perfumy, ale reszta kosmetyków nadal zalega w pudle. Nad umywalką wisi wielkie lustro, a naprzeciwko niego jest kabina prysznicowa. Bardzo ładna, z małą półeczką w środku i z hydromasażem. Biały, puchowy dywanik leniwie zajmuje swoje miejsce pod wyjściem w kabiny i nie rusza się, dzięki antypoślizgowemu spodowi. Obok kabiny jest szafa. Gdy się ją otworzy, od środka jest ogromne lustro, a w środku miejsce na ręczniki i piżamy. Oraz kilka zapasowych ubrań, na wypadek, gdyby Pascala napadła głupawka. Czyli innymi słowy: śliczna łazienka.

Odkręcam gałkę w prawo i moje na moje ciało natarczywie napiera strumień wody. Z początku plecy trochę bolą od brzemienia hydromasażu, ale już po chwili mogę zrelaksować się, odpływając w zupełnie inną rzeczywistość. Moje ciało odpręża się, ja na chwilę zapominam o swoich problemach. O tym, ile jeszcze czasu będę tu siedzieć. Jak długo to jeszcze potrwa?
Zakręcam wodę i biorę ręcznik, którym starannie owijam ciało. Podchodzę do zaparowanego lusterka i ręką zgarniam trochę pary. Obraz jest rozmazany, ale przynajmniej już coś widzę, więc chwytam tylko szlafrok, który chwilę potem ląduje na moim tułowiu i biorę się za malowanie. Podchodzę flegmatycznym chodem do pudła i chwilę szperam w stercie kosmetyków. Biorę eye-liner, szaro grafitowy cień do powiek, tusz do rzęs, błyszczyk i puder. Nakładam tą betonową masę na twarz i zadowolona patrzę w lustro. Z drugiego pudła biorę prostownicę i prostuję, pofalowane od wody, włosy. W końcu i one SA już perfekcyjnie doszlifowane, a ja mogę poświęcić uwagę ubraniom. Trzecie pudło. Klękam na, o dziwo cieplusich, panelach i zaglądam do środka. Przeglądam po kolei rzeczy i wyciągam szary top oraz czarne rurki. Grzebiąc tak dalej natrafiam się na bluzę. Gruby materiał mówi mi, że nie była wykonana tu, ale lekko wątpię, zobaczywszy krój. Bejsbolówka. Damska, męska – co za różnica. Nosi się je, bo są modne. Ale ja unosząc ją w całej okazałości na wysokość oczu mam ochotę cisnąć tym szmatławcem w ścianę.

Pamiętam, pamiętam, jak obiecała. Że wróci, że będzie dobrze, że tata wyzdrowieje. Że jakoś z tego wyjdziemy. Ale ona uciekła. Stchórzyła, kiedy najbardziej jej potrzebowaliśmy. Nawaliła na całej linii, dała plamę. Pamiętam, jak stała z walizką w drzwiach. Wzięła wszystko. Nawet płatki kosmetyczne zdążyła zabrać. Pamiętam, jak stała w progu przeczesując włosy i wychodząc przed frontowych drzwi. Wszystko, zabrała wszystko. Jedyne o czym zapomniała jej przenikliwa głowa to czarno biała bejsbolóka z młodzieńczych lat. Tylko o tym zapomniała. A ja, nie chcąc przysparzać tacie sentymentów, powiedziałam, ze bluza jest moja. Miałam pięć lat. A ona skopała mi życie. Cała bajka, dzieciństwo wyparowało. Nie ma, nie wróci. Musiałam dorosnąć, zaopiekować się bratem. Ale i tak nie radziłam sobie, a do niewłaściwego towarzystwa nietrudno się wkręcić…

Ciskam bluzą w ścianę i pospiesznie wstaję. Już mam rękę na klamce, ale moje kłykcie bledną. Za mocno ściskam. Cholera, nienawidzę samej siebie. Wracam i zakładam Bejsbolówkę na plecy.

Pascal ogląda ciuchy, a ja z deskorolką pod pachą sunę za nim z oczami wlepionymi w ekran komórki. Nie mam w ogóle ochoty na zakupy, ale ja praktycznie nigdy jej nie mam. Nie-na-wi-dzę sklepów.
- Może jednak też sobie coś wybierzesz? – zagaja braciszek z nieukrywaną troska. Unoszę głowę znad komórki i uraczam go wymuszonym uśmiechem, kiwając głową.  – Bo, wiesz, taka laska, jak ty, to…
- Laska? Kurde, pasztet się odezwał – śmieję się, a on wytyka mi język.
- Ale co, nie chcesz sprawić sobie nowego ciuszka? Na przykład z Victoria’s Secrets? Hmmm… Moja laleczko? – szczerzy się do mnie niemiłosiernie, a ja tylko marszczę nos.
- Kupiłeś, co miałeś kupić? – pytam, nie chce, na prawdę nie chce mi się tu siedzieć.
- Tak, jak chcesz, to możemy iść – dzięki Bogu, już mi nogi wchodzą w tyłek! – Ale najpierw gdzieś cię zabiorę – Tak, Lucek zdecydowanie maczał w tym jednak palce.
- Nie, nie chce mi się – wyję, ale i tak daję się młodemu ciągnąc za rękę. Wychodzimy z galerii w ekspresowym tempie. Ja – ciągnięta przez brata – ze skwaszoną misą stawiam kolejne chwiejne kroki, kiedy on drepce jak jakaś żaba. Sama nie wiem, skąd to porównanie.
Stajemy za galerią, a ja wzdycham głęboko i przerzucam wzrok na widok przede mną. Rozdziawiam szeroko usta. O tak, wreszcie coś dla mnie!
- Ale przecież ty nie umiesz… - jąkam się, próbując zrozumieć, o co tu chodzi.
- Masz godzinę, potem po ciebie przychodzę i wracamy do domu – oznajmia, a ja kiwam potulnie głową. – No to pa, ja wracam do centrum – i znika za rogiem.
Spoglądam na niespodziankę. Czuję się trochę jak przedszkolak, zaskoczony widokiem placu zabaw, ale szybko to uczucie zastępuje mi adrenalina, która coraz mocniej buzuje w moich żyłach. Różnorodne rurki, belki i krawężniki, a o tego wielkie połacie betonu tworzą zachęcający do jazdy skate park.
Super – powtarzam sobie w kółko, kiedy idę przez Złotą Drogę, prowadzącą do mojego własnego raju. Tak naprawdę, to wolę motory, mam nawet własnego harleya, ale deska jest moim drugim mężem. Znam praktycznie wszystkie triki i zawsze byłam niepokonana To wspaniałe uczucie, poczuć wiatr we włosach i ta adrenalinę pulsującą w środku. To naprawdę świetna sprawa.
Uderzam w coś… kogoś… w cosiokogoś, bo sama nie jestem pewna, co to jest. Dziewczyna – brunetka – która mnie staranowała leży na betonie, a ja jestem nadal oszołomiona. Nie wiem, co jest grane, gubię się w rzeczywistości. Mrugam kilka razy i dziwne uczucie mija.
- O matko, przepraszam, nie chciałam cię staranować. Dopiero się uczę – usprawiedliwia się taran i przepraszająco marszczy brwi.
- Okej, ja też przecież kiedyś zaczynałam – staram się ją szybko wyminąć, aby nie zaczynać rozmowy, ale ona tego chyba nie zauważa.
- Rebecca Fox – wyciąga w moją stronę smukłą dłoń. Jej zielone oczy lśnią iskierkami radości.
Miałam przyjaciół. Miałam od groma przyjaciół i każdy z nich zawsze się ode mnie odwracał. Zawsze, kiedy tylko wyjeżdżała, zostawałam sama z kolejnym złamaniem serca. Wszystkie dobre chwile wyparowywały, a ja byłam siódmym nieszczęściem. Płakałam i przeżywałam każdego „przyjaciela” osobno, a potem jeszcze raz grupowo. Brakowało i brakuje mi każdego, choć kontakty zostały między nami pozacierane. Pff… One nie istnieją w ogóle. I to jest jedyna słuszna prawda. I choć wiem, czym to skutkuje za każdym razem popełniam ten sam, głupi błąd…
- Laura Marano. Miło poznać – łapię jej dłoń i przyjaźnie ją ściskam.

~*~*~*~*~*~*~
Hej!
Skończyłam, uff…. Trochę długawi, ponad dwa tysie  wyrazów. Przepraszam za błędy, ale jest za 20 pierwsza i nie kontaktuję już dokładnie. Wiem tylko, że było mi smutno, że rozdział 1 nie odniósł takiego sukcesu jak prolog, więc PROSZĘ O KOMENTOWANIE!!! I dodawanie do obserwatorów :)
Ja idę już spać, kurde, w niedzielę komunia siostry, a ja nie mogę być jak na haju. Choć z koleżankami wdychamy Rexonę xd
Dobranoc, ja jutro będę niedostępna do, kurde, 12.00,
~ Alex

9 komentarzy:

  1. Cudowny <3
    Życze weny i pozdrawiam :-)
    Milej soboty! :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowny rozdział!!! ♡♡♡
    Bardzo przyjemnie mi się czytało. Piszesz ciekawie i już nie mogę się doczekać kiedy Raura się spotka.
    Z niecierpliwością czekam na next. :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Emm, wait. Ogórek wypadł mi z buzi. Swoją drogą, nie jest to przyjemne uczucie, gdy widzisz na wpół strawione jedzenie. Ale wracając. Czy ty musisz tak mnie dręczyć? Ja myślałam, że choć trochę mnie lubisz. Ale nie, panna Ola musi być zawsze we wszystkim lepsza. Żeby nie było, nie zazdroszczę ci, ponieważ zazdrość przechodzi w nienawiść, a ja cię kocham (bez skojarzeń mi tu). Zobacz, jak ja się przez ciebie staczam. Nawet nie potrafię sama zdania ułożyć, tylko zrzynam twoje słowa. Kurde, co się ze mną dzieje. Co ty ze mną dziewczyno wyprawiasz. Dopiero teraz weszłam na bloggera i dopiero teraz weszłam na tego bloga po raz pierwszy (za co cię przepraszam). I po 2 minutach, uznałam, że nigdy więcej nie odwiedzę tego bloga, tym bardziej, nigdy więcej nie przeczytam ani jednego rozdziału. A wiesz dlaczego? Bo kurcze mam dość tego, że jesteś idealna. Chociaż...nie jednak to odwołuję. Będę czytać twojego bloga, a nawet go zaobserwuję! Nie myśl sobie, że będę gorsza, o! Będę stałym czytelnikiem, od teraz! I ani myślę sobie, nie pisać najdłuższych komentarzy! Zobaczysz, dzięki twojemu zajebistemu opowiadaniu, nauczę się czegoś! Zapamiętaj sobie, Kłak, pod rygorem spędzenia 2h w pokoju swego brata, obiecuje, że będzie stałym czytelnikiem owego bloga!
    Kłak żegna się z Państwem i idzie zapierniczać w Simsy. A tak przy okazji, prosi Alex, aby ów osobnik, płci żeńskiej stawił się jak najprędzej na gg.
    Bye.

    (Mam nadzieję, że coś zrozumiałaś z tego z lekka dziwnego komentarza. Tak na prawdę, jestem zachwycona całym blogiem, jak zresztą wszystkim twojego autorstwa :) Przepraszam bardzo za to coś u góry, ale mama zrobiła mi kanapki z ogórkiem. Bye :*)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, ja idealna... Och, daleko mi do ideału :)
      Szkoda ogórka... Jeśli chodzi o dręczenie, to owszem, muszę i będę cię dręczyć, honej maj, ponieważ jest to zajesuperfajne uczucie, kiedy czyta się twoje super komentarze, które ryją psyche. A jeśli chodzi o Simbę, to wara od niego, tak ma na imię mój pies! Ty ladacznico ruska... Haha, uwaga idzie ryjaczka psych! I taka uwaga: Ja cię nie lubię, ja cię kooooocham. Dlatego ci nie zazdroszczę, bo to prowadzi do wyższego stopnia nienawiści :) Zżynaczka z ciebie, Kłaczku, nie ładnie. A! Będę cię ożywać Ryży Kudła, Haha! Zamiast Sezamka... Ale z tą nazwą, to pojechałaś po bandzie, trza ci przyznać :'D Sezamek, kobieta, rozwalasz mój system! Olka erroruje! Uwaga!!!!!
      Kurde, bo moja sistera ma jutro komunię, a ja tu sobie w logice mieszam... Okej, trza się ogarniać.
      To, ja powiem tylko, żebyś bardzoooo często tu wpadała, bo twa obecność jest priceless (:D)
      Bye, Ryży Kudła, do zoba na gg ;)
      ~ Olenieczka, zwana Alex

      Usuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Boski! Wybacz że nie skupię się za chwile już na rozdziale ale ja już tak mam.. ELENA! A ona opuściła Pamiętniki ;( wracając! Świetny rozdział i nwm co mam napisać bo jutro testy, ja nic nie umiem, jestem zmęczona i wgl branoc!

    OdpowiedzUsuń
  6. czytam twojego bloga ale gdy patrze na to jak oczojebny w niektorych miejscach jest szablon mam w glowie tylko jedna strzalke ---> exit... jeslibys zmienila szablon chetniej by sie czytalo a tak... nie :c
    ps. sorry za brak polskich znakow i przecinkow ale jestem na tel
    ~raisa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zmieniłam szablon dziś. Tamten był z szabloniarni, ten zielony, a ten jest mój własny. Mam nadzieję, że bardziej się spodoba. Bo tobie chodziło o ten zielony, prawda?

      Usuń

Każdy komentarz to ogromna motywacja :)