sobota, 17 października 2015

9. And I don't really care if nobody else believes cause I've still got a lot of fight left in me.


And I don't really care if nobody else believes, cause I've still got a lot of fight left in me ~ I tak naprawdę nie obchodzi mnie, czy ktoś inny mi uwierzy, bo nadal mam w sobie wiele siły do walki


- Hej - odpowiadam niepewnie dziewczynie. Trochę peszy mnie ta cała sytuacja. Czuję się dziwnie, mając styczność z czternastolatką o spojrzeniu zimniejszym niż moje.
- Hej - mówi, nie patrząc nawet na mnie. Cała się spina, jakby nagle przeszedł ją dreszcz. - Reb powiedziała, że mi pomożesz - ciągnie, a ja marszczę brwi.
Pomóc? Niby w czym? Co znów wykombinowała Reb?
- Ale… - trzęsę głową, żeby pozbyć się całego zdziwienia.
Informacje zaktualizowane; na mojej werandzie siedzi dziewczyna, mniej więcej w wieku Pasa, którą ponoć -  p o n o ć  - przysłała do mnie Reb. Na dodatek owa dama prosi mnie o pomoc. A raczej po prostu oznajmia, że na nią liczy.
- Możesz mi w ogóle powiedzieć, jak się nazywasz? - zakładam ręce na klatce piersiowej i cierpliwie czekam, aż blondynka odpowie. A ona raczej się do tego nie kwapi, przewracając powolnie oczami.
- Hope Lynch.
Lynch? Lynch?! LYNCH?!
- Czekaj… od  t y c h  Lynchów? Od Rossa Lyncha?! - Że niby co do cholery?  Wątpię, żeby Ross był na tyle głupi, żeby przysyłać do mnie siostrę, więc jedyną opcją pozostaje uwierzenie dziewczynie. Tylko po jakiego diabła Reb kazała jej do mnie przyjść?!
- Tak. Młodsza siostra Roszpunki - podśmiechuje się H… Hope? Nieważne. - Myślałam, że nie robi ci to różnicy. - Blondyna wstaje ze schodów i poprawia torbę na ramieniu. Odchrząkuje cicho i stawia pierwsze kroki ciemnoszarymi glanami.
Och, Laura, w co ty się znów pakujesz?
- Czekaj! - wołam za nią, rzucając plecak pod drzwi. Od razu robi mi się lżej, więc szybko dobiegam do niej i łapię za przedramię. - Nie, nie robi mi to różnicy - staram się wymusić uśmiech, ale niezbyt mi się to udaje, biorąc pod uwagę grymas, jaki mi wyszedł.
- To dobrze, bo mi jednak robi różnicę to, że jesteś siostrą Pascala. Gdyby nam obu robiło różnicę nasze pochodzenie, nigdy byśmy się nie spotkały, ty nie pomogłabyś mi, a ja tobie. Nawet nie wiesz, jak wiele wywnioskujesz, pomagając mi. - Tja. Zdecydowanie siostra Rossa.
- Tyle, że żeby wywnioskować cokolwiek z pomocy tobie, muszę wiedzieć, w czym mam ci pomóc - uśmiecham się do niej, jak do mniej kumatej koleżanki.
- Tak, wiem. Jeśli byś mnie zaprosiła do środka, to mogłybyśmy to obgadać. - Bezczelność tej dziewczyny sprawia, że ten satysfakcjonujący uśmiech schodzi z mojej twarzy.


K o r e p e t y c j e. Ta wredna żmija powiedziała blondi, że mogę zostać jej  k o r e p e t y t o r k ą  od francuskiego. Ona, jak i mój najukochańszy brat, Pascal, będą się smażyć w piekle, przyrzekam. Ugh, no! Czy ja wyglądam na dziesięciodolarowego wykładowcę?! No chyba nie!
- Piętnaście baksów i umowa stoi - burczę w stronę Hope. Młoda przewraca oczami, ale kiwa głową na tak.
- Niech ci będzie. Ale teraz musisz żyć ze świadomością, że bezbronna dziewczynka traci przez ciebie siedemdziesiąt pięć procent kieszonkowego.  - „bezbronna dziewczynka” wyciąga z plecaka należne mi piętnaście baksiątek i ze zbolałą miną wpycha mi je w rękę.
- Chyba zamiast francuskiego, przydałaby ci się lekcja manier - mruczę, kierując słowa raczej do siebie, niż do niej.
- A tobie przydałoby się odizolowanie od braciszka. - Czy mi się wydaje, czy ta laska ma coś do Pascala? Siedzi w  m o i m  domu, pije  m o j ą  herbatę i będzie brała korepetycje  o d e   m n i e  i ma jeszcze czelność obrażać  m o j e g o  brata?
- Mówił ci ktoś kiedyś, że jesteś zarozumiała i narcystyczna? - syczę w jej stronę zła. Mam ochotę jej coś zrobić, ta dziewucha działa mi na nerwy bardziej, niż jej brat!
- A tobie, że jesteś nadęta i egoistyczna? Na dodatek niemiła dla innych, wredna, opryskliwa, nic ci nie pasuje i masz wszystko gdzieś. Wymieniać dalej? - Ugh, jak Boga kocham, ona jest nie do zniesienia!
- Można tak powiedzieć. Skończyłaś już?
- Można tak powiedzieć - uśmiecha się cwaniacko w moją stronę i z podniesioną głową idzie w stronę holu.
- Jestem od ciebie starsza jakieś siedem lat, mała. - Tak, to miało brzmieć ostrzegawczo. Tak, zabrzmiało. Nie, nie dotarło.
- Pięć. Chodzę z twoim przygłupawym braciszkiem do klasy, przyszła eks Roszpunki - zakłada glany, a ja tylko i wyłącznie ze względu na niewielką ilość rozsądku, jaki pozostaje mi przy tej małej, nie rzucam się na nią z pięściami.
- Do zobaczenia, Hope - mówię, gdy blondyna tylko przekracza próg i szybko zamykam drzwi. - Co, mam nadzieję, nie nadejdzie szybko.

Hope wyszła pięć minut temu, a do domu dobija się już kolejny gość. Naprawdę, czy na bramie mamy wywieszoną tabliczkę z napisem „welcome, everybody”?
Podchodzę do okna w salonie, które wychodzi na ulicę. Odsuwam lekko miękki materiał zasłonki i staję na palcach, żeby nie przewrócić paprotki stojącej przede mną. Wyginam się we wszystkie strony świata, ale i tak nic nie mogę zobaczyć. Obok stoi fotel, więc wchodzę na niego, ale nadal nic nie widzę, muszę się przesunąć bardziej w prawo. Przecież ja się zabiję. Wchodzę na oparcie fotela. Tak, teraz obraz jest jak w telewizorku. Tyle, że nikogo nie widzę. No ej, nie po to przeżyłam palpitacje serca, żeby teraz ktoś sobie poszedł.
- Bu!

To idiotyczne przestraszyć się czegoś takiego. To bardzo głupie, debilne i wręcz banalne, ale ja się przestraszyłam. Wszystkie wnętrzności podskoczyły mi w górę, serce załomotało dziesięć razy szybciej, niż normalnie, a ciało obezwładniły wstrząsy. W taki oto sposób lecę teraz w dół z oparcia fotelu i tylko czekam, aż wyrżnę w podłogę. Czekam dwie sekundy - nic. Trzy - nic. Cztery, pięć- też nic. Czyli, że… Mogę otworzyć oczy?
- Nie możesz cały czas potrzebować ochroniarzy. - Poznałabym ten błysk z reklamy Colgate wszędzie. On już wystarczająco zapadł mi w pamięć, że by teraz tak po prostu go wymazać. Ross Lynch właśnie trzyma mnie na rękach, a ja - zupełnie nieświadomie - trzymam dłonie na jego szyi, wbijając w jego skórę poobgryzane paznokcie.
- Tak.. Chyba masz rację - przyznaję, kiedy moje tętno nieco się już uspokaja. - Pascal, idioto - śmieję się w stronę brata i czochram mu włosy. Ross już postawił mnie na ziemi.
- Nic ci nie jest? - pyta Quen, wyraźnie zakłopotany. Ale.. Czym? Czyżby było mu wstyd, że to Ross był moim jednorazowym bohaterem, nie on? Nawet do niego podobne.
- Nie. Dzięki za troskę - uśmiecham się.
- Nie martw się. Była w dobrych rękach - wtrąca rozbawiony Ross.
- Serio, dzięki ci wielkie. Gdyby nie ty, mój tyłek byłby teraz stłuczony - prycham cicho. Co to miało niby być?!
- Szkoda tyłka - podśmiechuje się blondyn, więc obdarowuję go delikatnym chichotem. I znów - co to ma być?!
Quentin wzdycha, i podchodzi do mnie. Kładzie mi rękę na ramieniu i patrzy w oczy ze smutkiem. Nie mam bladego pojęcia, o co mu chodzi. W jego tęczówkach mogę wyczytać jedno - rozczarowanie. I w tym momencie nie tylko zdaję sobie sprawę, dlaczego szatyn wlepia we mnie akurat takie spojrzenie. Nagle jasne jest dla mnie również i moje zachowanie. Normalnie nawrzeszczałabym na Pasa, palnęła Rossa w łeb za trzymanie mnie za tyłek i rozprawianie o nim, a Quena zbeształa za pytanie o moje samopoczucie. Ale nie mogę tego zrobić, bo wyrzuty sumienia nie dają mi spokoju. Jedyne o czym potrafię myśleć w towarzystwie tej dwójki, to fakt, jak wiele dla mnie zaryzykowali.  Przecież mogli zostać zapuszkowani, odpowiadać w sądzie za niszczenie mienia. Ale zrobili to. A jedyne pytanie, jakie ostatnio nie daje mi spać, to:  D l a c z e g o ? Kim ja jestem, żeby tak się dla mnie poświęcać?
- Nie po to to robiliśmy, żebyś teraz traktowała nas, jak małe dzieci, którym nie można zrobić przykrości. Pobiliśmy go, bo jesteś jedyną dziewczyną, która na nasze zaloty potrafi prychnąć i powiedzieć, że jesteśmy debilami. Tobby leży teraz cały w bandażach dlatego, że nazwał szmatą dziewczynę, która nie ulega nikomu. Nawet Orlando Bloom byś nie uległa, nie? - Quentin patrzy na mnie z uśmiechem i nieśmiało zasysa dolną wargę. Patrzę na niego, ale coś karze mi przestać. Jakiś mały, wewnętrzny głosik rozkazuje, żebym odwróciła, głowę, bo będą kłopoty. Więc go słucham.
- Możesz łaskawie zdjąć ze mnie rękę?  Poza tym, odsuń się, okej? Nie wiesz, co to przestrzeń osobista? - słowa wylatują ze mnie jak pociski z karabinu maszynowego. Może do głupie, ale jego słowa zapadły mi w serce. Skoro oni tego chcą, to co mi szkodzi? Mam już dość bycia dla wszystkich słodką i miłą laleczką. To o wiele bardziej męczące niż nienawiść do całego świata. - A ty… Naprawdę nie mogłeś złapać wyżej? Musiałeś akurat trzymać mnie za dupę? - patrzę oskarżycielsko na blondyna i zanim zdążę przerzucić wzrok na brata, widzę jeszcze, jak Ross uśmiecha się dumny. - Pojebało cię?! Czy ty człowieku normalny jesteś?! Zaraz ja ci wyskoczę z takim ”BU!”, zobaczymy co ty zrobisz!
  Nie chodzi mi o „BU”. Chodzi mi o coś więcej, ale nie mam już pewności, czy Pascal rozumie. Oddalamy się od siebie z każdą chwilą. Każda kolejna sekunda równa się niewielkiej odległości, o którą poszerza się nasza własna przepaść.
Chłopaki patrzą na mnie nie tyle zdziwieni, ile rozbawieni. Klepią Pasa po plecach i kiwają mi głową, po czym bez słowa wychodzą. Ja i brat zostajemy sami. Spodziewałam się czegoś, typu „Mogłabyś nie robić mi siary przy znajomych?!”. Ale zamiast tego dostałam słowa, które są jak balsam dla mojego poharatanego serca:
- Dzisiaj czwartek.


   Od zawsze ja i Pascal wielbiliśmy czwartki. To po prostu Dzień Brata i Siostry. Cały tydzień czekaliśmy, aż nadejdzie, odkładaliśmy pieniądze, które Bonnie dawała nam na bułki i codziennie przechodziliśmy obok stadionu, sprawdzając ceny biletów na mecze kosza. Nie przepadałam za tą grą, bo jej po prostu nie rozumiałam. Ale Pascala fascynowała od dawna. Dlatego właśnie tłumaczył mi wszystko zażarcie, a ja w końcu pojęłam i razem z nim piszczałam na trybunach. Tradycją stało się, że kupowaliśmy wielkie nachos , dwa kubki coli, siadaliśmy na widowni i z rozkoszą rozmawialiśmy o tutejszych drużynach. Każde miasto miało inny stadion. Ale wszystkie wypełniała magia, kiedy tylko mecz się zaczynał. Każdy trafiony rzut do kosza obfitował wylanym napojem i bluzką umazaną sosem czosnkowym. Ale i tak było warto. Zdarte gardło, ciuchy, których nie dało się doprać i kilkudniowe kłótnie o to, której drużynie będziemy kibicować - wszystko to szło w niepamięć, kiedy tylko ja i Pascal znajdowaliśmy się na boisku.  Te chwile pomagały nam zapomnieć o wszystkim - o moich nałogach, jego chorobie i problemach z matką. Całe życie stawało się banalne, nie dlatego, że mecz był bardzo ciekawy. Byliśmy razem. Tylko to się dla nas liczyło. Ale ostatnio nasza mała tradycja osłabła. Ja i Pas coraz rzadziej rozmawialiśmy o czymkolwiek, a co dopiero o takiej błahostce. On miał kosza na co dzień, ja na brak zajęć też nie narzekałam. Mijaliśmy się w korytarzu z przelotnym „Cześć” zastygłym w powietrzu i nawet nie zauważałam, jak bardzo mi to doskwiera. Ja zakładałam buty, on je zdejmował. Ja szłam spać, on wstawał. Ja kończyłam lekcje, on zaczynał trening. Obiady, które zawsze jadaliśmy we trójkę, stały się rzadkością, tym bardziej, że Bonnie pracuje na zmiany. Kiedy ja przesiadywałam z Reb, on z Quenem i Rossem. Nie przeszkadzało nam to. A przynajmniej mi nie. Każde z nas zaczęło żyć własnym życiem. W końcu przecież to musiało się stać. Pochodziliśmy z tego samego domu, ale należeliśmy do dwóch zupełnie innych światów. Nie mówiliśmy sobie o wszystkim. Nie pocieszaliśmy się i nie narzekaliśmy na innych. Staliśmy się sobie obcy. To nie bolało. Nie miało jak, nawet nie zauważone przeze mnie w zgiełku innych zdarzeń. Ale dwa słowa wystarczyły, żebym przeżyła smutek, rozczarowanie, wyparcie, ból, akceptację i radość naraz.

- I co w związku tym? - pytam z wielkim uśmiechem na twarzy. Wypełnia mnie nadzieja. Czuję, jak dostaje się do moich żył i serca, jak zajmuje się od niej każda część mojego ciała.
- Z tego, co wiem, bilety są dzisiaj o połowę tańsze - odpowiada mi wesoło Pas, rzucając w moją stronę piłkę do kosza. Jest po treningu, koszulka przylepia mu się do klatki piersiowej, pokazując efekty jego ciężkiej pracy na boisku. - Musisz się przebrać, bo tym razem mam zamiar zamówić najbardziej brudzący sos w świecie.
Patrzę na moje ubrania. Jasna, wpadająca w biel, bluza z adidasa i najlepsze, ciemnoszare dżinsy wydają mi się być aż za bardzo nie na miejscu. Czuję nieodpartą potrzebę wskoczenia w dres.
Idę do swojego pokoju. Już mam postawić stopę na schodach, ale nie mogę, nie bez odpowiedzi.
- Pas - zawracam na siebie uwagę brata. Zwykle, po prostu bym na niego spojrzała i nie musiała nic więcej robić. Po prostu wiedziałby o co mi chodzi. Ale teraz nie jestem już pewna naszej więzi porozumiewawczej. Z trudem idzie mi otworzenie ust, co okazuje się na szczęście niepotrzebną inicjatywą.
- Mam taką nadzieję, Lau.

~*~*~*~*~*~*~
Hejo, misiunie!
Co tam u moich ulubionych użytkowników bloggera?
Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał, bo pisałam go trzy dni z rzędu i na dodatek, zaraz go sprawdzę, czego nie robię prawie nigdy. Pewnie was zdziwi to, że Lau nie powiedziała Rossowi o odwiedzinach Hope. Ale spójrzcie jeszcze na fragment, który mówi, o czym tylko Marano potrafi myśleć w towarzystwie chłopaków. No, to taki usprawiedliwienie, jakby ktoś chciał mnie zatłuc. Sorki, że nie było w czwartek, ale… Powiem prosto z mostu - nie chciało mi się. Po prostu nie miałam ochoty na pisanie, więc włączyłam film. Nie będę się zasłaniać brakiem czasu, bo nie chcę kłamać. W końcu, jestem tylko człowiekiem, nie?
Nie wiem, co mogłabym jeszcze napisać. A, no tak! Dodałam play listę z piosenkami, możecie sobie posłuchać podczas czytania. I zmieniłam aktora grającego Tuckera. Poprzedni był po prostu za bardzo hetero. A Willett jest idealny do tej roli, tyle, że dopiero niedawno go odkryłam.
Dziękuję za tak liczny odzew pod OS’em. Bardzo miło czytało mi się wasze komy :)
Do napisania,

~ Alex





niedziela, 11 października 2015

"All About Us"


All About Us - Wszystko o nas
One Shot


Imię i Nazwisko: Ross Lynch
Klasa: 1d
Temat: Największy koszmar w moim życiu
Największy koszmar, jaki mógł się przydarzyć każdemu chłopakowi to Laura Marie Marano jako sąsiadka i cicha wielbicielka. Naprawdę, ta dziewczyna była okropna. Nie mogłem zrobić nic, co nie wymagałoby delikatnego uświadamiania jej, że mnie wkurza. Bo kiedy największa laska w szkole w końcu zwróciła na mnie uwagę, ona przestała się chować ze swoimi uczuciami i najzwyczajniej w świecie zaczęła mnie podrywać. Dlatego pierwsze trzy lata podstawówki, kiedy nie byliśmy jeszcze na tyle dorośli, by mówić o jakichkolwiek poważnych relacjach, można by zaliczać do nieudanych, bo moja ukochana sąsiadeczka planowała nam już wesele. Ale prawdziwe piekło zaczęło się w czwartej klasie, kiedy przez jakiś cholerny przypadek laska spadła z drabiny prosto na mnie, skręciła kostkę, a ja ze zwykłej życzliwości zaprowadziłem ją do pielęgniarki. To właśnie ten rok, oraz dwa kolejne, spędziłem na objaśnianiu wszystkim w szkole, że nie jesteśmy parą. Annie wypięła się na mnie i zaczęła chodzić z bezmózgim piłkarzem, a Laura cały czas robiła maślane oczka. Dlatego na początku maja, kiedy przyjaciel powiedział mi, że Marano się wyprowadza, prawie skakałem pod sufit. Jej rodzice dostali jakąś trzyletnią posadę w dużej firmie, a po tym okresie mieli wrócić tu, gdzie budynek przedsiębiorstwa właśnie się budował, więc Laurusia i jej rodzinka spakowała manatki i całe gimnazjum było dla mnie okresem największej świetności. Ludzie zaczęli mnie lubić, Annie dała się zaprosić na rankę, a moje mięśnie nieco przypakowały, stając się mięśniami wybitnego footballisty. Miano najprzystojniejszego chłopca w okolicy przypadło mi, tak samo jak wielka sława i święty spokój. Dom naprzeciwko był pusty, nikt nie grał głośnej muzyki, nie kosił co tydzień trawnika ani nie robił grilla co najmniej pięć razy w miesiącu. Tak też dotychczas bardzo żywe osiedle na przedmieściach Miami zastygło, a gwara i codzienna życzliwość łączona z porannymi sąsiedzkimi pogawędkami stały się rzadkością. Każdemu brakowało rodziny Marano, która była tutaj zdecydowanie najcieplejszą rodziną. Jedyną osobą, która cieszyła się, nie widząc nikogo w domu naprzeciwko byłem ja. Ale niestety każda sielanka musi się skończyć. Moja skończyła się na początku sierpnia, w wakacje przed rozpoczęciem liceum. A przynajmniej tak myślałem, powstrzymując wymioty, kiedy srebrna toyota rav4 podjechała na podjazd sąsiadów. A z niego wyszli rodzice Laury i jej brat, jednak samej Laury niegdzie nie było widać. Nawet Pluto - ich ukochany labrador - wygramolił się z tylnego siedzenia jeszcze zanim brunetka chociażby wychyliła głowę. Mnie jakoś mało to interesowało, ale maja siostra kochała Lau jak najlepszą w świecie przyjaciółkę, a Charlie był od czterech lat obiektem jej westchnień. A jako że ja kochałem moją siostrę, zgodziłem się poszpiegować razem z nią.
   I tak, jak każdy myślał - osiedle zaczęło znów tętnić życiem, kiedy tylko wypełnił je dźwięk gumowych kółek sunących po asfalcie. Ale prawdziwe owacje powinny rozpocząć się, kiedy deskorolka przywiozła pod dom swoją właścicielkę. Mega zgrabną dziewczynę o miodowo brązowych włosach, białych trampkach, czapce z daszkiem do tyłu, w krótkich spodenkach i czarnej koszulce na ramiączkach oraz niebiańskim uśmiechu. Laura Marie Marano przestała być koszmarem z sąsiedztwa. Stała się ładną sąsiadką.
I chociaż sam niezbyt kwapiłem się do tego przyznać, zrobili to za mnie koledzy. Każdą sobotę spędzaliśmy u któregoś z nas, a tym razem padło akurat na mnie. Przyjechali do mnie około osiemnastej, kiedy rodzina Marano już dawno zniknęła w domu, ale jakieś pół godziny później, Laura wyszła na podwórko, trzymając w ręku smycz Pluto. Z białym iPhonem  w ręku i słuchawkach w uszach nawet nie zauważyła trójki chłopców, którzy dokładnie lustrowali ją zza okna sąsiedniego domu.
Moi kumple raz po raz rozprawiali o tym, jaka to się z niej zrobiła laska. Tak, wiem, że się powtarzam, a to słowo jest nieodpowiednie, ale najbardziej tu pasuje. No więc, moi koledzy gadali cały czas o tym, jak jej się nogi wydłużyły, tyłek ujędrnił, a cycki powiększyły. Mnie natomiast interesowało tylko to, jak dziewczyna zareaguje na mój widok. Stała się ładna, ale nie wiedziałem, jak stoi z charakterem, więc wolałem odpuścić. Tak też zmarnowałem cały miesiąc na uciekaniu przed dziewczyną z naprzeciwka.
Okazało się to być jednak zgubną inicjatywą, ponieważ wraz z rozpoczęciem roku ja i Laura wpadliśmy na siebie. Dosłownie. Dziewczyna nieco się zakołowała, bo błądząc wzrokiem po korytarzach wleciała na mnie i o mało nie przywróciła. I widząc jej oczy wiedziałem, że charakter też uległ zmianie. Stały się inne. Nie były już upierdliwie wesołe, ale puste i wręcz bezdenne.
Nie rozmawialiśmy długo. Zaraz mnie zawołała Annie, a Laurę stara przyjaciółka z podstawówki. Nasza konwersacja polegała na krótkim „Ale się zmieniłaś/eś. Ten czas leci tak nieubłaganie”, więc w sumie nic ciekawego. Uśmiechała się do mnie przyjaźnie, a ja czułem, jak jej uśmiech mnie obezwładnia. Zajęła się od niego każda część mojego ciała, a elektryzujące ciepło przeszło wzdłuż kręgosłupa. Zmartwiło mnie to, że chociaż jej usta się uśmiechały, oczy nie wyrażały nic. Ona się nie zmieniła, czułem to. Po prostu tęskniła za czymś, co stało się jej domem.
Chociaż trafiliśmy do jednej klasy i widywaliśmy się codziennie, wyglądając tylko na ulicę, nie rozmawialiśmy ze sobą. Ta cisza trwała do pierwszej dyskoteki w tym roku szkolnym. I kiedy, siedząc pod ścianą i obejmując Annie, zobaczyłem ją, wchodzącą do sali gimnastycznej, nie potrafiłem ukryć szoku. Wyglądała prześlicznie w czerwonej sukience przed kolano, czarnych szpilkach i wyprostowanych włosach. Ale co najważniejsze, ta pustka w jej spojrzeniu powoli zaczęła się zapełniać. Już miałem do niej podejść, kiedy jej przyjaciółka wyszła zza tłumu i wciągnęła go wprost w gęsty rój. Laura zniknęła mi z pola widzenia, ale tylko na chwilę, bo jakieś dziesięć minut później znalazła się tuż przede mną z kubkiem w ręku i uśmiechała się przyjaźnie w stronę mojej dziewczyny. Zapytała, czy może się przysiąść, ale nawet nie zauważyła, że siedzą obok Annie. Jakbym był przezroczysty. Rozmawiając tak z blondynką, Laura w końcu zwróciła na mnie uwagę. Ponowiła uśmiech i zapytała Ann, czy nie ma nic przeciwko temu, żebyśmy razem zatańczyli. Nie miała.
Rozmawialiśmy, śmialiśmy się w tańczyliśmy bardzo długo. Były to same szybkie piosenki, więc Annie nie wyglądała na zazdrosną o to, że dziewczyna kołysze się w rytm muzyki razem ze mną. Nie, bordowa zrobiła się dopiero wtedy, kiedy mój kolega, który był tej nocy DJ’em przyuważył nas i puścił Sad Song zespołu We The Kings. Nie był to wybitnie szybki kawałek, ale wystarczył, żebym był zmuszony do trzymania ją w tali. Tańcząc, nie rozmawialiśmy. Patrzyliśmy sobie głęboko w oczy i uśmiechaliśmy, co chwilę chichocząc i odwracając głowę. Ona przejęła pałeczkę jako pierwsza, pytając, jak układa się między mną, a Annie. Odpowiedziałem, że dobrze i, nawet nie myśląc, spytałem, jak mają się jej sprawy sercowe. Miała chłopaka, tam w Nowym Jorku. Miał na imię Bryan. Był o rok starszy i w tym miesiącu sprowadzał się tu, do Miami. To było coś poważnego. Niby przez całe życie jej unikałem, ale wyobrażenie faceta, tańczącego z nią tak, jak ja teraz sprawiało, że miałem ochotę walnąć pięścią w ścianę. Ten widok sprawiał, że czułem się zazdrosny.

Ja i Laura spędzaliśmy dużo czasu razem. Poznawałem ją coraz lepiej, czując, jak pustka w jej oczach ulatuje. Każde jej spojrzenie, każdy uśmiech, każde przygryzienie wargi sprawiało, że coraz bardziej zastanawiałem się nad tym, dlaczego tak bardzo jej nie lubiłem. Podobałem jej się i pokazywała to w miarę otwarcie, ale nigdy jednak nie była natarczywa. Nie rzucała głupimi tekstami, nie rozbiła z siebie idiotki i nie nosiła wyzywających ubrań, żeby tylko zdobyć moje spojrzenie. Co prawda dostawałem od niej zaproszenia do kina i po kryjomu wlepiała we mnie gały przez całą lekcję, ale nigdy się nie narzucała.  Po prostu starała się w jakiś sposób przekonać mnie do siebie, ale nigdy nie sprawiła, że musiałem używać niemiłych słów. „Poszedłbyś ze mną na bal szóstoklasisty, Ross?” zapytała kiedyś, a gdy ja zaprzeczyłem powiedziała tylko „No cóż… Może innym razem” i odeszła, zostawiając mnie samego. Zawsze była szarą myszką, uważaną za świra, ale Kidy tylko założyła nieco odważniejsze ciuchy i przestała chować się za książkami każdy w szkole próbował zaskarbić sobie jej przyjaźń. Ze mną tak nie było, ale kumple nie mogli wiedzieć, że podobało mi się  nasze wspólne spędzanie czasu. Dlatego właśnie wszedłem w ten głupi zakład. Postawiłem dziesięć dolców na to, że pocałuję ją przy swojej szafce w czwartek za cztery tygodnie.
Laura zauważyła moje dziwne zachowanie z dniem, kiedy do miasta przyjechał jej chłopak. Podwiozłem ją na lotnisko i przez całą drogę gadałem o tym, że nie jestem pewien, czy ten gość jest dla niej idealną partią. Uśmiechnęła się tylko cwaniacko i zapytała, czy jestem zazdrosny. W tym momencie zapomniałem o zakładzie i zacząłem się z niej desperacko śmiać. Zaprzeczałem ile się da, ale kiedy moje zachowanie zaczynało się robić żenujące, po prostu zamilkłem. Laura spojrzała mi w oczy i zapytała, dlaczego uważam Bryana za złą partię dla niej. Z trudem oderwałem od niej wzrok i położyłem głowę na kierownicy. Klakson zatrąbił, ale nic sobie z tego nie robiłem. Włosy przykleiły mi się do kierownicy, a powieki same opadły. Nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Serce waliło mi szybciej, niże sekundowa wskazówka w zegarze. Gdyby nie to, że siedziałem, pewnie upadłbym, moje nogi były jak z waty. I jeszcze to dziwne mrowienie w podbrzuszu. Ale to było nic w porównaniu z okropną i zażartą zazdrością. Za pięć minut jakiś facet przyjcie tu i pocałuje na powitanie Laurę. Ale nie tak wtedy myślałem. Jedyne, co zaprzątało mi myśli, to to, że pocałuje  m o j ą  Laurę. Przestało mnie nagle obchodzić zdanie innych. Laura Marie Marano stała się teraz obiektem  m o i c h  westchnień.

Zdając sobie sprawę z tego, co do niej czuję, stałem się sztuczny względem niej.  Zerwałem z Annie, bo zdałem sobie sprawę z tego, że nie ma to już najmniejszego sensu. Zaraz po tym, Laura przyszła do mnie, cała w skowronkach. Ja byłem rozgoryczony do najbardziej możliwego stopnia, ale szalę przepełniła nowinka dziewczyny, która mówiła o tym, że wczoraj straciła z chłopakiem dziewictwo. Wtedy byłem już na maksa wkurzony i potrafiłem już tylko krzyczeć. Pierwszy raz płakałem, nawet sam nie wiem jak, wyznając jej miłość. Powiedziałem to, a ona stanęła przede mną zdziwiona. Co mi pozostało? Pocałowałem ją, tuż przy mojej szafce, w czwartek. Cztery tygodnie po zakładzie.
Moi kumple zobaczyli to i zaczęli mi gratulować, po czym każdy dał mi dziesięć dolców. Laura patrzyła na to wszystko z niebywałym zrozumieniem. Jednak raczej nie dla mnie, ale sytuacji. Nie czekając na to, aż zacznę się tłumaczyć, odeszła.
Próbowałem się z nią skontaktować, ale jednak za każdym razem ona nie pozwalała mi na to. Nie było nawet mowy o przeproszeniu jej, więc wytłumaczenie nie wchodziło w grę już kompletnie. Tylko pytanie, co miałem jej tłumaczyć? Moje uczucia wobec niej były szczere, ale nie wyglądało na to. Ona myślała, że po prostu zabawiłem się jej kosztem. I w pewnym sensie miała rację. Nienawidziłem siebie za to, że przeze mnie poczuła się w jakikolwiek sposób zraniona. To było straszne, nie chciałem patrzeć na siebie w lustrze. Kiedy w końcu zrozumiałem, że ją kocham, ona wyślizgnęła mi się z rąk. Jak mogłem dać tak wspaniałej dziewczynie odejść? Jak mogłem pozwolić jej się znienawidzić? Nie wiem. Albo nie, jednak wiem. Zrobiłem to, bo jestem kompletnym idiotą, który nie potrafi nawet napisać suchej pracy klasowej. Trudny wybrała dla mnie temat, Pani Morino. Bardzo trudny. Bo żeby go zrealizować, musiałem się otworzyć i powiedzieć Pani, że moim największym koszmarem jest moja bezgraniczna miłość to sąsiadki, której jeszcze trzy lata temu nienawidziłem z całego serca. Zakochałem się w dziewczynie, z której wszelakie uczucia kierowane do mnie wyparowały. Gdzie jest teraz koniec, dlaczego ta historia urywa się właśnie teraz, kiedy czytelnicy powinni się dowiedzieć, co było dalej, zapewne Pani zapyta. Otóż właśnie dopisuję ciąg dalszy, Pani Morino. I liczę na happy end.

***

- Laura, zaczekaj! - wołam, biegnąć za dziewczyną. Jej biały daszek jest jedyną rzeczą skierowana w moją stronę, chociaż nieświadomie. Białe conversy odbijają się od podłogi w zadziwiającym tempie. Brunetka po prostu ucieka, starając się zniknąć w tłumie. - Laura, stój! - krzyczę dalej i przyspieszając, w końcu ją doganiam. Łapię dziewczynę za nadgarstek i kieruję w swoją stronę tak, że jest zmuszona na mnie spojrzeć.  - Laura, proszę. - Mój głos już powoli zaczyna przypominać szloch. I właśnie to sprawia, że Laura patrzy na mnie.
- O co, Ross? O co mnie prosisz? - Jej głos jest zimny i ostry jak nóż, który właśnie odcina mi głowę i powoli bierze się za kaleczenie serca.
- Porozmawiajmy - jęczę pełen skruchy. Ona przecież musi wiedzieć, że mówię prawdę, przecież musi to wiedzieć.
- O czym, Ross? O czym chcesz ze mną rozmawiać? - Powoli jej głos staje się lżejszy, a jej twarz nieco się odpręża. Ściąga brwi tak, jakby powstrzymywała płacz. Ja już to robię.
- Przepraszam cię. Za wszystko. Laura, nawet nie wiesz, jak źle mi z tym. Ja.. Tak, założyłem się z kumplami, ale to było mega głupie. Ja… Nie wiem, po to zrobiłem. Bałem się przyznać sam przed sobą do tego, że… Że… - nie mogę dalej nic powiedzieć, głos mi się łamie. Nie potrafię już dłużej powstrzymać łez, te spływają po moich policzkach. Całym moim ciałem władają teraz różne emocje. Przerażenie, strach i ulga łączą się w jedno i sprawiając, że jedno uczucie zalewa mnie całego, przywłaszcza sobie każdy skrawek mojego ciała. - Kocham cię, Laura - to ostatnie słowa, jakie daję radę powiedzieć, przygnieciony ciężarem własnej winy. Te słowa są jedynymi słowami, których jestem stuprocentowo pewien.
- Czekałam od podstawówki, aż to powiesz - szepcze Laura, a złość nagle całkowicie znika z jej twarzy. Uśmiecha się wzruszona i zarzuca ręce na moje ramiona. Kciukami wyznacza kręgi na mojej szyi, co sprawia, że rozkosz miesza się ze zmieszaniem.
- To znaczy, że…? - Nic już nie rozumiem. Ona jest na mnie zła, czy właśnie mi powiedziała, że odwzajemnia moje uczucia? Ja nic już nie wiem.
- Ross, kochałam cię od małego, kocham teraz i kochać nie przestanę. Nieodwzajemnione uczucie boli jak diabli, dlatego wyjeżdżając stąd byłam podekscytowana perspektywą zapomnienia o tobie. Ale tak się nie da. Nigdy o tobie nie zapomniałam, a słysząc o tym, że zszedłeś się z Annie, zgodziłam się na randkę z pierwszym lepszym gościem. Mimo to, zawsze cię kochałam. Kłamałam, wcale nie straciłam z Bryanem dziewictwa. Zerwał ze mną, bo nie chciałam mu go oddać. Kocham cię, Rossie Lynchu. I kochać będę. - Laura staje na palcach i przykłada swoje czoło do mojego. Jej słowa działają na mnie, jak antybiotyk. Są jak lekarstwo na wszelkie zło.  - Wybaczam ci.
Te słowa wystarczą, żebym historię  największego koszmaru w moim życiu uważał za skończoną. A co było dalej? Nie mam pojęcia. Moja opowieść pisze się codziennie.

 Poprawka:  n a s z a  opowieść pisze się codziennie.


~*~*~*~*~*~

Yolo, ziomale! (mówiła, że slang!) Co tam u was, hmm?
Jak widzicie, napisałam OS’a. Proszę o zmniejszoną ilość buczeń. Starałam się, a że wyszedł, jaki wyszedł. No cóż, mogłam się jednak trochę bardziej postarać. Tylko, że szkoda mi było tego, co już mam. No cóż, trudno. Mam jednak nadzieję, że wam się chociaż troszkę spodobał. Mam zaczęte jeszcze dwa, ale nie wiem, kiedy je skończę. OS nie jest zbyt długi, bo nie chciałam, żeby taki był. Perspektywa pracy klasowej zrodziła się w mojej głowie w połowie opowiadania, ale podoba mi się.
Rozdział, misiaczki tak gdzieś około czwartku, okej? Nie obraźcie się, ale bardzo chciałam skończyć tego OS’a.
No to… kończę ciekawostki z mojego życia :) 
Do napisania, misiaczki

~  Alex




piątek, 9 października 2015

:D LBA :D

Yolo, ziomale (właśnie robię szpanerską minę). Ta, przerzucam się na slang. Jestem od dzisiaj zbirem, ołkej?? No, ja myślę.
A więc, dzisiaj nie rozdział, ale LBA. Tja, znów. I teraz zacytuję moją koleżankę, a raczej przedstawię wam krótki dialog mojej koleżanki z JakCiTamJestNaNazwisko (nie pamiętam, jak, więc przyjmijmy, że laska nazywa się właśnie tak):

- Trzy, czte-ry; JakCiTamJestNaNazwisko! - zawołała Moja Koleżanka z prześmiewczą nutą w głosie.
- Och, wiem, że wszyscy mnie znają - JakCiTamNaNazwisko zarzuciła włosy do tyłu i z podniesioną głową szła dalej przez korytarz, ciesząc się swoją chwilą niezrozumiałej sławy.

Tak, to było genialne :D
No, ale wróćmy do pytań. Pod spodem odpowiedzi, a ja dziękuję za nominację Emi i Pauli :) Wielkie dzięki, dziewuchy xd


EMIDELLY R5:

1. Co byś zrobiła, gdybyś wygrała 20 milionów złotych? 


Najpierw poprosiłabym mamę i ojczyma, żeby sprzedali mieszkanie i wybudowali dom w centrum miasta, potem kazałabym mamie zabrać mnie na zakupy, poszłabym do prywatnego dermatologa i ogólnie zadbała o siebie i dała trochę kasy bliskim. Nie wiem, co mogłabym im sprezentować, więc kasa byłaby najlepsza. No, a potem dałabym trochę na jakiś cel dobroczynny, a resztę odłożyła na czarną godzinę, studia dla siebie i siostry oraz zachcianki włosowe mamusi (ona ma fioła na punkcie włosów)

2. Ulubiona bajka z dzieciństwa?


Hmmm... Chyba Scooby Doo. Jak jeszcze mieszkałam z ojcem i jego rodziną, to ponoć tylko tą bajką dało się mnie szantażować :D

3. Wymarzony pierwszy pocałunek?


Jest kilka opcji, ale taka najlepsiejsza, to ta, w której z jakiegoś powodu wybiegam z imprezy zapłakana, na dworze pada deszcz, a "ten jedyny" biegnie za mną, daje mi bluzę (oczywiście ja jestem w sukience, ołkej?) i zaczyna pocieszać, a potem BUM! First kiss!!! Albo, oczywiście również podczas deszczu, śmiejemy się z czegoś, co powiedział (bo on jest mega zabawny) i samo tak jakoś wychodzi. Albo, ja zaczynam gadać, on mnie całuje, żeby mnie uciszyć. Albo... Coś za dużo tych albo :P

4. Co sądzisz o ludziach, którzy biorą narkotyki? 


Emm... No, nie powiem, że nigdy nie miałam ochoty się zaćpać, bo każdy chyba w życiu taki moment. Ja nauczyłam się z tym radzić, ale nie każdemu się to udaje. Takim osobom trzeba pomóc i to jak najszybciej. 

5. Żelki czy czekolada? 


Czekolada, pod warunkiem, że biała. A jeśli nie, to żelunie *-*

6. Co byś zrobiła, gdybyś dowiedziała się, że Ross i Laura są razem? 


Zaczęłabym piszczeć, skakać i napisałabym o tym post. W ogóle, byłabym przeszczęśliwa :D

7. Przedmiot, który lubisz i którego nie? Dlaczego? 


Lubię w-f, geografię i polski - mamy zajefajną wuefistkę, pani świetnie tłumaczy i mamy teraz mitologię grecką!
Nie lubię matematyki - baba jest chora psychicznie. 

8. Czym według ciebie różni się zauroczenie od zakochania? 


Kiedy mówimy o zakochaniu, to wtedy jesteśmy przywiązani do tej osoby i jej obecność jest dla nas jak najbardziej na miejscu. Zauroczenie sprawia, że widząc tego kogoś serce robi nam salto i zaczynamy poprawić włosy, aby wyglądać jak najlepiej. Acha, no i będąc zakochanymi cieszymy się szczęściem tej jedynej osoby, a zauroczenie sprawia, że jesteśmy zazdrośni o jej drugą połówkę. 

9. Film, który kochasz i możesz oglądać go wiele razy, a i tak ci się nie znudzi?


Dziewczyna i chłopak - wszystko na opak - lata 50/60, przystojny aktor i wręcz banalna fabuła ukazana w niebanalny sposób. Uwielbiam ten film, mogłabym go oglądać milion razy dziennie i serdecznie polecam wszystkim, którzy uwielbiają utożsamiać się z bohaterami.

10. Grasz na jakimś instrumencie? Jeśli nie to na jakim chciałabyś się nauczyć?


Nie, nie gram, ale bardzo chciałabym nauczyć się grać na perkusji. To moje marzenie, ale słoń trzynaście lat temu nadepnął mi na ucho :P

11. Cecha charakteru, której nie lubisz w sobie i w innych ludziach?


Sztuczność. Ta, zdecydowanie ona. Ja jestem sztuczna dlatego, że boję się, że prawdziwa ja nie zostanie zaakceptowana. Tu mogę być szczera, bo i tak mnie nie znacie, więc potrafię się przed wami otworzyć. W realu zawsze boję się zrobić coś źle.
Natomiast u innych wkurza mnie to, bo nigdy nie wiesz, o co im chodzi. Fałszerstwo, nienawidzę tego. Po co udawać, że się mnie nie lubi, skoro to nieprawda?



PAULA LYNCH:

1. Czy jest rodzaj muzyki za którym nie przepadasz? 


Disco polo. Nie należę do zwolenników tej muzyki, banalnych tekstach i teledyskach, które pokazują jedynie seksowne laski. 

2. Czytasz mojego bloga? Jeśli tak jak go znalazłaś?


Tak, czytam, ale utknęłam gdzieś na 8 rozdziale. Jakoś tak, nie kiedy mam zamiar dokończyć, coś mi zawsze przeszkadza. 

3. Czy jesteś Raura czy Rourtney shipers?


Raura, Raura. Shippuję ich nawet jako przyjaciół, choć nie powiem, Laurę wolę o wiele bardziej od Rossa. W sensie, że, jestem jej fanką, a nie R5, nie chodzi mi o to, że... No, jestem kochająca zwyczajnie :P

4. Skąd pomysł na taką historię na twoim blogu?


Zaczęło się od fazy na filmy o liceum, a dokładniej John Tucker musi odejść. Stąd imię naszego gejeczka. No, a później pomysły same wpadały mi do głowy. Na początku Laura miała być spikerką mieszkającą w LA, a Ross dwudziestosiedmioletnim architektem z powodzeniem u kobiet. Bonnie miała być jędzowatą cioteczką, a Pascal miał wprowadzić się do Lau i zamieszkać na stałe w LA.  Ich mama miała być rosyjską bjeacz. No, ale w końcu postawiłam na nastolatków, bo... Bo tak :)

5. Czy ktoś z twojego otoczenia wie że prowadzisz bloga?


Tak, dużo osób. Tyczka nawet czyta. Rozumiecie? Ona niczego nie czyta, to ją nudzi. Więc jednak mój poziom nie jest aż tak okropny. 

6. Do której klasy chodzisz?


Pierwsza gimbaza, heheh. A dokładniej, to klasa 1e. Fajowo, nie? Jestem ekstra. Rozszerzony angol z niemcem. Nawet spoko, idze przywyknąć do tej bandy małpiątek :D

7. Czy jest taka książka której żałujesz że przeczytałaś? Dlaczego?


Nie, stosunkowo nie. Ale chciałabym wymazać z pamięci niektóre i przeczytać jeszcze raz. 

8. Masz jakieś nawyki lub uzależnienia (kawa, słodycze itp.)?


Słodycze i wszystko, co zawiera cukier. Poza tym internet. Nie wyobrażam sobie bez niego życia.

9. Ulubiony film?


Jak pisałam wcześniej - Dziewczyna i chłopak - wszystko na opak 

10. Ulubiony przedmiot w szkole?


W-f, geografia i polski :)

11. Twoja wymarzona praca to? 


O matko, prezenter radiowy! Mega kocham ImprEskę i Pirowskiego. Codziennie słucham. Po prostu, ta praca by mnie uszczęśliwiała, wiem to.



Ja nominuję:

Tinsley
Delly Anastasia Lynch
Kinga R5er
DziewczynaKtóraNieWiemJakSięNazywaBoNigdzieTegoNieMogęZanleźć z bloga UNWANTED LOVE
Anabell Fray


Pytania:
1. Czy zdarzyło ci się coś, co było złe, ale przyniosło wspaniałe rzeczy? Jak tak, to co?
2. Ile lat mają twoi rodzice? 
3. Jeśli zerwałaś już z pierwszym chłopakiem, to jak? 
4. Co byś zrobiła, jakbyś obudziła się rano, a Rezi stałby nad twoim łóżkiem z tacą ze śniadankiem?
5. Co powiesz, kiedy ktoś zapyta się ciebie, czy byś się z nim umówiła (nie znasz gościa i widać, że robi sobie z ciebie jaja)
6. Jakbyś mogła przemalować pokój, to na jaki kolor?
7. Jaki wynalazek, którego jeszcze nie ma, uprościłby ci życie?
8. Samobójcy - tchórze czy potrzebujący?
9. Film, na który czekałaś z utęsknieniem i okazał się być klapą? 
10. Co byś zrobiła, gdyby "pękły w tobie wszystkie struny"?
11. Jak zapowiada się ten rok szkolny? 

Do napisania, misie

~Alex