You're the reason why I'm, dancing in the mirror, singing in the shower ~ Jesteś powodem dla którego tańczę przed lustrem i śpiewam pod prysznicem
Dla Sezamka/ Kłaka
- Hej, masz ten cukier? – pyta na wstępie Pascal. Tak, bo
tak mu zależy na tym, żeby utuczyć mi tyłek.
Zaciskam dłonie w pięści i próbuję wyrównać oddech.
- Przechodzę na dietę – rzucam warkliwie i siadam… poprawka,
rzucam się na krzesło przy stole. Patrzę na pierogi. Błeee…. Nie mam w ogóle
ochoty ich jeść.
- Zjedz, nie są takie złe – pogania Bonnie. Rzucam jej
wkurzone spojrzenie.
Mój talerz wygląda jak Hiroszima za czasów II wojny
światowej. Nawet byłabym w stanie posądzić kucharza o występowanie
promieniowania w jego daniu, tak jakoś dziwnie wibruje. Zielonkawy kolor, który
niby ma przypominać beżowy, odpycha mnie od stołu na dobre i o mało nie
wymiotując odchodzę.
- Wolę zrobić sobie kanapkę – oznajmuję i podchodzę do
lodówki. Wyciągam na blat masło.
- Miałam nadzieję, że będzie ci smakować – cioteczka wzrusza
się dogłębnie. Pewnie bym jej powiedziała parę niemiłych słów, za to, że tak
cholernie się przejmuje nie swoim dzieckiem, ale coś obiecałam pewnemu
osobnikowi pożerającemu… to coś.
- Po prostu trafiły nam się nieświeże. To nic, przecież
następnym razem możemy zrobić sami, prawda? – uśmiecham się uroczo. Gdzieś tu
była sałata, jestem tego pewna…
- Czyli tu nie chodzi o twój wieczny bunt? – raz, dwa, trzy…
Kurde, jakoś w bajkach działa!
- Nie, nie chodzi o mój wieczny bunt – mówię przez
zaciśnięte zęby. Jeszcze jedno słowo tej kobiety, a…
- To dobrze. Daj, ja ci zrobię – przejmuje ode mnie deseczkę
do krojenia, a z szuflady wyciąga nóż. Ja, nieco oszołomiona, stoję nieruchomo,
ale po chwili wzruszam tylko ramionami i idę do stołu, gdzie Pascal uracza mnie
bezgłośnym „Dzięki”.
Czekam na swój kanapki przeglądając komórkę. Mam ochotę
rzucić się na łóżko i już nigdy z niego nie wstawać, ale niestety nie jest mi
to pisane. Zamiast tego drętwieje mi tyłek i nadal trawię wydarzenie z
sąsiadem. Bezczelny, zadufany w sobie typ. Oby nie chodził do tej samej szkoły,
co ja, bo jak tak, to chyba zakupię zapas żyletek. Do samoobrony, oczywiście.
Próby samobójcze w moim wykonaniu zakończyły się jakieś trzy lata temu. To było
zanim ja i Farfocel tak bardzo się zżyliśmy.
- Proszę – mówi jasnowłosa i stawia mi przed nosem talerz z
bułkami. Nie ważne, że położyła ser, a ja wolę szynkę. Obiecałam i mam zamiar
dotrzymać słowa. Jeszcze nigdy nie zawiodłam brata.
- Dzięki – mruczę i biorę w rękę górną połówkę bułki. Masło,
sałata, szynka, ogórek, rzodkiewka. Wiosennie. Zero soli, pieprzu.
Chusteczkowo.
- Emm… Gdzie jest sól i pieprz? – pytam rozglądając się po
kuchni w poszukiwaniu przypraw.
- Nie ma. Możesz iść do sąsiadów…
- Kurwa mać! – wrzeszczę i ciskam pięścią o stół. Ciotka i
Pascal patrzą na mnie jak na UFO. – No co? Naprzeciwko mieszka debil, jakich
mało! – wyrzucam ręce w górę, gestykulując swoją samoobronę i opadam na
krzesło, ciężko wzdychając.
Promienie słońca padają na moją twarz. Czuję na skórze to
dziwaczne mrowienie i otwieram jedno oko. Od razu żałuję tej czynność, bo ta
pieprzona kula światła razi mnie w to oko jak cholera. Obraz zasłaniają białe
plamki, więc mrugam. Tylko dla pozbycia się plam, bo zaraz znów rzucam głowę w
poduszkę i jęczę na cały pokój. Pierdzielę, nie wstaję. I nie wstaję, bo mi się
najzwyczajniej w świecie nie chce. Ale sen nie przychodzi, więc biorę z szafki
telefon i przymrużonymi oczami zerkam na ekran. Siódma. Miałam dziś iść z
Farfoclem do centrum, kupić jakieś ciuchy na ten upał. Jemu, bo ja w każdym
kraju, każdym klimacie, noszę to samo. Jęczę jeszcze raz i piszczę w poduszkę.
Zaczynam kopać w powietrzu nogami i skopuję bladoróżową kołdrę na podłogę. Walę
jeszcze kilka razy w puchową podusię i w końcu przekręcam się na plecy.
Zaspanymi gałami wlepiam się w sufit, sama nie wiem, po co. Nie trwa to długo,
do mojego pokoju wlatuje rozpromieniony Pascal. Zerkam leniwie w jego stronę. Podbiega do
mnie, jest bez koszuli, na nogach ma dresy. Jego brązowe kudły są rozczochrane.
Niedawno wstał, widać to na pierwszy rzut oka. Macha mi rękami przed nosem, jak
oszołom, ale ja tylko jęczę i ciskam w niego jaśkiem. Unika go i łapie mnie za
nogi.
- Wstawaj, śpiochu, zakupy czekają! – ciągnie mnie po całym
łóżku, aż z piskiem ląduję na podłodze. Włosy sterczą mi na wszystkie strony
świata, spora ich ilość jest na mojej twarzy, więc niezgrabnie zdmuchuję
kosmyki.
- Daj. Mi. Spać! – chrypię i ściągam na siebie kołdrę, biorę
z podłogi jaśka i zanurzam głowę w kołdrzanej otchłani. Brat patrzy na mnie z politowaniem.
- Typowy nocny marek – buczy i tym razem nie udaje mu się
uniknąć bliskiego spotkania z moim jasieczkiem. Rzut za dwa punkty, brawo, Lau!
- Leżysz i kwiczysz, frajerze – wytykam mu język, a on mi
wtóruje. Uśmiecha się przebiegle w moją stronę – O nie, nie, nieeee! – pisk
wypełnia cały dom budząc zapewne ciotkę i Sąsiada-Idiotę wraz z familią. Nie obchodzi mnie to, aktualnie bronię się
ciapciem przed bratem przepełnionym rządzą łaskotek.
Stoję naprzeciwko niego z kapciem wycelowanym w jego serce,
kiedy ten ni stąd, ni zowąd, jak zapaśnik sumo, sunie do mnie sto na godzinę i
łapie, przerzucając sobie przez ramię. Przyczę, piszczę i wierzgam się,
uderzając pięściami w jego plecy, ale on nie zwraca na mnie uwagi, tylko dalej
się śmiejąc wędruje ze mną przed dom.
- Nie, błagam cię tylko nie… Aaa! – kolejny pisk i moje ręce
zatrzymują się na futrynie w łazience. Pascal śmieje się jeszcze głośniej i,
jakby szykował się do sprintu, napręża wszystkie mięśnie. A ja już nie mam tyle
siły, żeby dalej się trzymać, więc puszczam i wracam do walenia pięściami w
plery Farfocla.
- Puść mnie! Pascal, bo powieszę na drzwiach twoje nagie
zdjęcia! – naprawdę staram się uzyskać poważny ton, ale mi nie wychodzi.
Zamiast tego dziwnie skrzeczę.
- Nie wkurzaj ucha, dziewucha – mruczy niezrozumiale i nagle
mnie puszcza.
Emmm… Okej, tyle trudu i zostawia mnie? Już? O kurwa,
Pascal, nie żyjesz….
Zimna, nie, lodowata woda moczy moją piżamę, a ja dopiero
teraz orientuję się, że jestem w wannie. Przeżywam szok termiczny i
natychmiastowo podskakuję. Pascal się ze mnie śmieje, a ja już się wyrywam,
żeby mu wyrąbać. Zimna woda zalewa mi nogi i moczy spodenki, więc próbuję
szybko zakręcić korek. Woda leci z prysznica, więc jestem cała mokra, mimo, że
stoję. Przeskakuję z nogi na nogę, jest mi cholernie zimno. Wręcz arktyczne
warunki. Wstaję cała mokra i przechodzę na panele – jedyny ładny element
niedokończonej łazienki – i wyciągam ręce w jego stronę jak jakieś zombie.
- No chyba nie… - zdąża powiedzieć, zanim rzuci się w
ucieczkę. Nie ma mowy, byłam kiedyś w drużynie lekkoatletycznej.
Doganiam go z prędkością światła i obejmuję mokrymi ramionami.
Moje ciało przylepia się do jego gołej klaty, a on stoi w bezruchu, próbując
odgarnąć z twarzy moje mokre kudły. Heh, ma za swoje, Farfocel. Stoimy tak
przez chwilę, aż on nie wyrywa mi się, majtając rękami, jak jakaś ośmiornica i
wskakuje na kanapę. Szkoda mi grafitowego materiału, więc nie wchodzę na nią.
Mrużę oczy i bez słowa wracam do siebie.
Moja łazienka nie jest jakaś szczególnie wielka, ale do
małych też nie należy. W porównaniu do pokoju cała jest jasna. Beżowe kafelki i
białe meble oraz jasnoszare panele tworzą idealnie dopasowane kolorystycznie
arcydzieło. Na szafce poustawiane są już moje perfumy, ale reszta kosmetyków
nadal zalega w pudle. Nad umywalką wisi wielkie lustro, a naprzeciwko niego
jest kabina prysznicowa. Bardzo ładna, z małą półeczką w środku i z
hydromasażem. Biały, puchowy dywanik leniwie zajmuje swoje miejsce pod wyjściem
w kabiny i nie rusza się, dzięki antypoślizgowemu spodowi. Obok kabiny jest
szafa. Gdy się ją otworzy, od środka jest ogromne lustro, a w środku miejsce na
ręczniki i piżamy. Oraz kilka zapasowych ubrań, na wypadek, gdyby Pascala
napadła głupawka. Czyli innymi słowy: śliczna łazienka.
Odkręcam gałkę w prawo i moje na moje ciało natarczywie napiera
strumień wody. Z początku plecy trochę bolą od brzemienia hydromasażu, ale już
po chwili mogę zrelaksować się, odpływając w zupełnie inną rzeczywistość. Moje
ciało odpręża się, ja na chwilę zapominam o swoich problemach. O tym, ile
jeszcze czasu będę tu siedzieć. Jak długo to jeszcze potrwa?
Zakręcam wodę i biorę ręcznik, którym starannie owijam
ciało. Podchodzę do zaparowanego lusterka i ręką zgarniam trochę pary. Obraz
jest rozmazany, ale przynajmniej już coś widzę, więc chwytam tylko szlafrok,
który chwilę potem ląduje na moim tułowiu i biorę się za malowanie. Podchodzę flegmatycznym
chodem do pudła i chwilę szperam w stercie kosmetyków. Biorę eye-liner, szaro
grafitowy cień do powiek, tusz do rzęs, błyszczyk i puder. Nakładam tą betonową
masę na twarz i zadowolona patrzę w lustro. Z drugiego pudła biorę prostownicę
i prostuję, pofalowane od wody, włosy. W końcu i one SA już perfekcyjnie doszlifowane,
a ja mogę poświęcić uwagę ubraniom. Trzecie pudło. Klękam na, o dziwo
cieplusich, panelach i zaglądam do środka. Przeglądam po kolei rzeczy i
wyciągam szary top oraz czarne rurki. Grzebiąc tak dalej natrafiam się na
bluzę. Gruby materiał mówi mi, że nie była wykonana tu, ale lekko wątpię,
zobaczywszy krój. Bejsbolówka. Damska, męska – co za różnica. Nosi się je, bo są
modne. Ale ja unosząc ją w całej okazałości na wysokość oczu mam ochotę cisnąć
tym szmatławcem w ścianę.
Pamiętam, pamiętam, jak obiecała. Że wróci, że będzie
dobrze, że tata wyzdrowieje. Że jakoś z tego wyjdziemy. Ale ona uciekła. Stchórzyła,
kiedy najbardziej jej potrzebowaliśmy. Nawaliła na całej linii, dała plamę.
Pamiętam, jak stała z walizką w drzwiach. Wzięła wszystko. Nawet płatki
kosmetyczne zdążyła zabrać. Pamiętam, jak stała w progu przeczesując włosy i
wychodząc przed frontowych drzwi. Wszystko, zabrała wszystko. Jedyne o czym zapomniała
jej przenikliwa głowa to czarno biała bejsbolóka z młodzieńczych lat. Tylko o
tym zapomniała. A ja, nie chcąc przysparzać tacie sentymentów, powiedziałam, ze
bluza jest moja. Miałam pięć lat. A ona skopała mi życie. Cała bajka,
dzieciństwo wyparowało. Nie ma, nie wróci. Musiałam dorosnąć, zaopiekować się
bratem. Ale i tak nie radziłam sobie, a do niewłaściwego towarzystwa nietrudno się
wkręcić…
Ciskam bluzą w ścianę i pospiesznie wstaję. Już mam rękę na
klamce, ale moje kłykcie bledną. Za mocno ściskam. Cholera, nienawidzę samej
siebie. Wracam i zakładam Bejsbolówkę na plecy.
Pascal ogląda ciuchy, a ja z deskorolką pod pachą sunę za
nim z oczami wlepionymi w ekran komórki. Nie mam w ogóle ochoty na zakupy, ale ja
praktycznie nigdy jej nie mam. Nie-na-wi-dzę sklepów.
- Może jednak też sobie coś wybierzesz? – zagaja braciszek z
nieukrywaną troska. Unoszę głowę znad komórki i uraczam go wymuszonym
uśmiechem, kiwając głową. – Bo, wiesz,
taka laska, jak ty, to…
- Laska? Kurde, pasztet się odezwał – śmieję się, a on
wytyka mi język.
- Ale co, nie chcesz sprawić sobie nowego ciuszka? Na przykład
z Victoria’s Secrets? Hmmm… Moja
laleczko? – szczerzy się do mnie niemiłosiernie, a ja tylko marszczę nos.
- Kupiłeś, co miałeś kupić? – pytam, nie chce, na prawdę nie
chce mi się tu siedzieć.
- Tak, jak chcesz, to możemy iść – dzięki Bogu, już mi nogi
wchodzą w tyłek! – Ale najpierw gdzieś cię zabiorę – Tak, Lucek zdecydowanie
maczał w tym jednak palce.
- Nie, nie chce mi się – wyję, ale i tak daję się młodemu
ciągnąc za rękę. Wychodzimy z galerii w ekspresowym tempie. Ja – ciągnięta przez
brata – ze skwaszoną misą stawiam kolejne chwiejne kroki, kiedy on drepce jak
jakaś żaba. Sama nie wiem, skąd to porównanie.
Stajemy za galerią, a ja wzdycham głęboko i przerzucam wzrok
na widok przede mną. Rozdziawiam szeroko usta. O tak, wreszcie coś dla mnie!
- Ale przecież ty nie umiesz… - jąkam się, próbując
zrozumieć, o co tu chodzi.
- Masz godzinę, potem po ciebie przychodzę i wracamy do domu
– oznajmia, a ja kiwam potulnie głową. – No to pa, ja wracam do centrum – i znika
za rogiem.
Spoglądam na niespodziankę. Czuję się trochę jak
przedszkolak, zaskoczony widokiem placu zabaw, ale szybko to uczucie zastępuje
mi adrenalina, która coraz mocniej buzuje w moich żyłach. Różnorodne rurki,
belki i krawężniki, a o tego wielkie połacie betonu tworzą zachęcający do jazdy
skate park.
Super – powtarzam sobie w kółko, kiedy idę przez Złotą
Drogę, prowadzącą do mojego własnego raju. Tak naprawdę, to wolę motory, mam
nawet własnego harleya, ale deska jest moim drugim mężem. Znam praktycznie
wszystkie triki i zawsze byłam niepokonana To wspaniałe uczucie, poczuć wiatr
we włosach i ta adrenalinę pulsującą w środku. To naprawdę świetna sprawa.
Uderzam w coś… kogoś… w cosiokogoś, bo sama nie jestem
pewna, co to jest. Dziewczyna – brunetka – która mnie staranowała leży na
betonie, a ja jestem nadal oszołomiona. Nie wiem, co jest grane, gubię się w
rzeczywistości. Mrugam kilka razy i dziwne uczucie mija.
- O matko, przepraszam, nie chciałam cię staranować. Dopiero
się uczę – usprawiedliwia się taran i przepraszająco marszczy brwi.
- Okej, ja też przecież kiedyś zaczynałam – staram się ją
szybko wyminąć, aby nie zaczynać rozmowy, ale ona tego chyba nie zauważa.
- Rebecca Fox – wyciąga w moją stronę smukłą dłoń. Jej
zielone oczy lśnią iskierkami radości.
Miałam przyjaciół. Miałam od groma przyjaciół i każdy z nich
zawsze się ode mnie odwracał. Zawsze, kiedy tylko wyjeżdżała, zostawałam sama z
kolejnym złamaniem serca. Wszystkie dobre chwile wyparowywały, a ja byłam
siódmym nieszczęściem. Płakałam i przeżywałam każdego „przyjaciela” osobno, a
potem jeszcze raz grupowo. Brakowało i brakuje mi każdego, choć kontakty zostały
między nami pozacierane. Pff… One nie istnieją w ogóle. I to jest jedyna
słuszna prawda. I choć wiem, czym to skutkuje za każdym razem popełniam ten
sam, głupi błąd…
- Laura Marano. Miło poznać – łapię jej dłoń i przyjaźnie ją
ściskam.
~*~*~*~*~*~*~
Hej!
Skończyłam, uff…. Trochę długawi, ponad dwa tysie wyrazów. Przepraszam za błędy, ale jest za 20 pierwsza
i nie kontaktuję już dokładnie. Wiem tylko, że było mi smutno, że rozdział 1
nie odniósł takiego sukcesu jak prolog, więc PROSZĘ O KOMENTOWANIE!!! I
dodawanie do obserwatorów :)
Ja idę już spać, kurde, w niedzielę komunia siostry, a ja
nie mogę być jak na haju. Choć z koleżankami wdychamy Rexonę xd
Dobranoc, ja jutro będę niedostępna do, kurde, 12.00,
~ Alex