sobota, 25 kwietnia 2015

0. Look into my eyes. It's where my demons hide

Look into my eyes
It's where my demons hide

Spójrz w moje oczy
Tam kryją się moje demony


Znów to samo. Znów siedzę w swoim pokoju i wpatruję się w okno. Znów. To okropne, ile razy już to robiłam, a nie widać końca. Za Szkocją nie będę przynajmniej tęsknić. Nigdy nie lubiłam Brytanii. A Szkocji, to już w ogóle. To państwo, wyspa, czy co to tam jest zawsze wydawało  mi się nudne, ograniczone i utkwione w dziewiętnastym wieku. Co prawda Francja też  nie grzeszy młodością, ale tam przynajmniej jest słonecznie i mają dobre żarcie. I faceci nie noszą spódniczek. Żenada na poziomie hard. Więc ten smutny koniec wydaje się być nawet okay. Nawet, a to jednak robi różnicę. Sama już nie wiem, ile razy zaczynałam wszystko od nowa. Ile razy poznawałam nową siebie. Ile razy musiałam zmagać się z szarą rzeczywistością. Rzeczywiście szarą. Podchodzącą pod kolor nieścieranego od wieków kurzu na półce.

Wpakowuję do walizki kolejną parę krótkich spodenek. Dziwne, że Bonnie je gdzieś tu dostała, przecież ziąb jak cholera, a mamy lato. No cóż, lepiej nie wnikać, bo mogłabym się dowiedzieć czegoś, czego nie chciałabym wiedzieć. Po raz ęty .Rzucam znużone spojrzenie na szafę przede mną. Do połowy pełna. Albo pusta. Nie, ja jestem pesymistką, więc druga opcja bardziej jest w moim guście. Wyrzucam wszystko na łóżko. Na pościeli w serduszka, która w praniu z czerwonej zrobiła się bladoróżowa walają się teraz moje sweetaśne ciuszki. Czyli czarna ramoneska, rurki razy pięć, granatowa, ciemnozielona, bordowa, czarna i szara bokserka, kilka ciemnych t-shirtów i moje ulubione, za duże bluzy. Kilka Pacsala, więc nie są bardzo za duże, ale nie w moim rozmiarze. Nie, nie jestem od niego potężniejsza, ale mamy prawie ten sam rozmiar.
- Zaraz wyjeżdżamy – oznajmia męski głos. Phi, męski! Raczej głos zmutowanego kurczaka.
- Wyjedziemy, jak będę gotowa, farfoclu – wytykam mu język pokazując na stertę ciuchów. Drga mu prawy policzek.
- Za jakie grzechy?! – wyrzuca ręce w geście zawiedzenia. No tak, mieszkamy razem od piętnastu lat, a on jeszcze się zastanawia.
- Nie wiem. Może po prostu nie doceniasz tego, że masz zaszczyt ze mną mieszkać? – uśmiecham się szelmowsko, a mój język znów dynda w powietrzu. Mieć takiego brata to skarb, nawet jeśli jest tak wkurzający jak Pascal.
- Niezły mi zaszczyt – prycha pod nosem, a ja gromię go wzrokiem. – No, okej, okej. Daj spokój, Lau. Bonnie mówi, że to już ostatni raz – próbuje mnie pocieszyć. Wyczuwam nutkę współczucia w jego głosie. Fuck. To ja tu jestem od współczucia, nie on.
- Tak samo mówiła ostatnim razem – próbuję zatuszować swój gniew. Ale nie przed nim. Przecież to Pascal.
- No tak. I ciesz się, że wyszło inaczej, bo byłabyś tak to dziewczyną rudego Szkota – chce rozładować atmosferę. Ale mnie i tak ogarnia smutek. Cholerne, cholerne życie.
- O niczym innym nie marzę – krztuszę się sarkazmem. Dosłownie.
Do pokoju wparowuje Bonnie. Moja matko ciotka i co tam jeszcze. Prawny opiekun. O, tak ładniej brzmi. Jej falowane, jasnobrązowe włosy falują wokół anielskiej twarzy. Jest piękna. Nie to, co ja. Tata też by piękny. I przyznajmy sobie szczerze – mama jest przepiękna. Pascal też. A ja jestem odmieńcem, odludkiem z tymi swoimi rozdwojonymi końcówkami i wielkimi swoimi oczami. Kosmita, nie Marano.
- Spakowana? – pyta Bonn uśmiechnięta od ucha do ucha. Kiwam na kupkę ubrań.
- Jeszcze chwila – mówię chłodno w na chama wpycham ubrania do walizki, po czym rzucam przelotnie – Ty prasujesz.


Nie wiem, czego się spodziewałam, kiedy myślałam w samochodzie o tym, jak będzie wyglądał wstęp do mojego nowego życia. Na pewno nie tak, jak teraz, kiedy siedzę między babką w sweterku w renifery i kolesiem, który połknął piłkę lekarską. A nawet kilka.
- Gdzie panienka leci? – pyta staruszka. Ugh, zrzędliwi starcy.
- Gdzieś – mruczę i zakładam słuchawki na uszy próbując odizolować się od całego świata.
Okej, przeanalizujmy. Może życie się sypie. Nie, moje  k o l e j n e  życie się sypie. Jak proszek do prania wsypywany do pralki. Jestem kotem. Mam siedem żyć. A wykorzystałam o wiele za dużo. To nie fair, że inni mają normalne domy, mieszkania, a ja nie. To nie jest okej. Za często używam słowa okej. To chore.
Ktoś puka mnie w plecy. Pascal. Jestem tego pewna.
- Czego, niedorozwoju? – burczę nie odwracając nawet głowy. Czuję, wiem, jestem pewna, że się szyderczo uśmiecha. Jak czarny charakter, który dał w kość temu dobremu. Tylko, że każda bajka kończy się zwycięstwem dobra. Buahahaha.
- Może by tak grzeczniej do brata rodzonego? – łapie kosmyk moich brązowych włosów i ciągnie tak, że czuję ból przy samej cebulce, promieniujący centymetr od niej.
 - Nawet mi nie przypominaj – odcinam mu ręką dostęp do moich kłaków. Odwracam głowę. Patrzy na mnie z politowaniem tymi swoimi błękitnymi gałami. Nienawidzę tego, że jest taki ładny. W końcu, na co mu się ta uroda zda?
- Wiedz, że masz szczęście, mogąc być moją siostrą – rzuca, a ja mam szczerą potrzebę, żeby mu wtłuc.
- Bawimy się w gadanie z przeciwstawieństwami? – uśmiechem się kpiąco. Wiem, że go wkurzam. Ale to jest super. Tak, jakby drażnić małego kotka, który nie ma jeszcze pazurów, więc na ciebie nie skoczy. Choć dla Pascala jestem małą królewną (o cztery lata starszą małą królewną) i nawet, jakby miał pazury, to by ich nie użył przeciw mnie. Za bardzo mnie kocha. A ja za bardzo kocham jego. Tak to już z nami jest. On jest moim Niedorobionym Królewiczem, a ja jego Wredną Królewną.
- Nie używaj słów, których nie znam – mówi poważnie. Mam ochotę się roześmiać. On i poważna mina – rzadkość niezwykła. – Ale spoko, jak chcesz, to możemy się tak pobawić, moja ty ślicznotko – dodaje po chwili. Że what?!
- Ponoć nie rozumiesz – mruczę marszcząc nos. Uśmiecha się szelmowsko.
- Kumaty ze mnie chłopiec – i to by było na tyle, jeśli chodzi o wyrazy przeciwstawne. – Masz gumy do żucia? - potakuję głową, że tak i zanurzam nos w plecaku vintage, który jest moim ulubionym, i po kilku chwilach wyciągam z niego paczuszkę gum Orbit. Podaję mu ją, a on bierze jedną gumę i oddaje zieloną paczkę, po czym wraca na swoje siedzenie. Rozmowa z Pascalem w samolocie – odhaczone. Teraz tylko wylądować i będzie okej. Jeśli w ogóle kiedykolwiek będzie okej. W co wątpię. Tak. Ja, Laura Marie Marano wątpi w to, że jej życie będzie kiedyś okej. I to bardzo.


Siedzę na tyle bm-ki cioci z białymi słuchawkami w uszach pokonując siedemdziesiątą planszę tetrisa. Podnoszę głowę tylko po to, żeby sprawdzić, czy Bonnie nadal się na mnie gapi. Nadal się gapi. Spuszczam głowę.
- Wiem, że niczego nie słuchasz – rzuca w końcu. Stoimy w korku, mój brat śpi, a ja zostałam skazana na konfrontację z ciotką. Ściągam jedną słuchawkę.
- Ale to przynajmniej tłumi twój głos – złość aż kipi ze mnie, kiedy na nią patrzę.
- Laura, proszę cię. Nie możesz się przede mną zamykać. Nikt cię tu nie trzyma – wiem to. A i tak jestem wkurzona.
- Dobrze wiesz, dlaczego tu jestem – rzucam. Bonnie kręci podbródkiem. Jest speszona, czuję to.
- Może postarasz się tym razem zaangażować? Wiem, że uważasz, że zaraz znów się wyniesiemy, ale mówiłam ci: to ostatni raz – odwraca głowę w stronę jezdni. Lamborghini przed nami rusza, więc mu też. Metr dalej znów stoimy. – Jesteś mu to winna – dodaje, kiedy skręcamy w jedną z uliczek. To każe mi na nią spojrzeć. Zaciskam mocno szczękę.
- Wiem to.

Mój nowy dom jest super. Wieczna pesymistka i Panna Nie oznajmia wszerz i wzdłuż, że ma zajefuckingbisty dom. Chawira, że  ta lala. Tylko się rozkoszować. Biały budynek wzniesiony na klifie przy Santa Mocica wyróżniający się na tle zielonej roślinności z jednym piętrem i basenem urzekł mnie, gdy tylko tu przyjechałam. A teraz jestem w nim zakochana.
Wchodzę do swojego pokoju i pierwsze, co rzuca mi się w oczy to fototapeta z wieżą Eiffla. Sprawka Pascala. Bordowe ściany, białe meble. Szeroki parapet do siadania. Tak, to zdecydowanie jego sprawka.
- Moim zdaniem jest tu za ciemno, ale wiesz – to twój pokój  - mówi. Nawet nie zauważyłam, kiedy pojawił się obok.
- Dzięki. Jest ślicznie – próbuję powstrzymać łzy. Wiem, że to nie fair, ale najchętniej zgniotłabym tą wieżyczkę w dłoni.

- Miałem nadzieję, że to powiesz – uśmiecha się zadowolony i obejmuje mnie ramieniem. Jestem od niego niższa. O cztery lata starsza, ale niższa.  – Kocham cię, Lau. Pamiętaj o tym – nie odpowiadam. Ale i ja, i on wiemy, że będę. 


Witam Was moi kochani! 
Otóż zaczynam nową historię. Kto się cieszy? Przyznać się, kto o mnie zapominał!
A więc jest to coś na kształt prologu. Mam nadzieję, że wzbudziłam zainteresowanie niektórych ktosiów i będę miała mimo wszystko paru czytelników. Naprawdę byłabym szczęśliwa.
Zauważyłam, jak dużo blogerek zajmujących się Raurą zaczęło się wycofywać i sama zaczęłam o tym myśleć, ale mam nadzieję, że podjęłam dobrą decyzję zostając w tym temacie. 
Ta historia będzie inna, trochę romansu, tragedii, dramatu. Taki misz masz. Wymyśliłam ją już dawno, ale nie byłam jeszcze pewna co do szczegółów, więc ukazuje się dopiero teraz. 
No cóż, mam nadzieję, że wam się podoba, ja się ulatniam i idę myć, bo Nerwus przyszedł z powieścią od mamy o tym, że jutro idziemy do kościoła i mam się już myć. 
Więc:

Do napisania,
Alex


 
Maksiu i Julek <3