How long will I be with you? As long as the sea is bound to wash upon the sand. ~ Jak długo będę z Tobą?Tak długo jak morze będzie zobowiązane do rozmywania piasku.
Dla wszystkich moich stałych czytelniczek
Sama nie wiem, co mnie budzi; chrapnięcie Quentina,
plaśnięcie ręki Reb, czy świdrujące oczy Rossa. Gospodarze imprezy jeszcze
śpią, ale Ross nie. Podpiera głowę ręką i leży na boku. Inaczej musiałby
zgniatać Quena. Sama nie wiem, po co jego rodzicom taka wielka wanna, przecież
pomieściła naszą czwórkę.
- Hej - szepcze Ross, a wokół jego oczu pojawiają się
zmarszczki, kiedy się do mnie uśmiecha. Nie lubię sposobu, w jaki na mnie
patrzy, ale mimo to również się uśmiecham. Z wczorajszej imprezy nie pamiętam nic,
ale jakimś cudem teraz moje serce przyspiesza. Wcześniej tego nie robiło.
Praktycznie nigdy.
Wiem, że Ross ma na
mnie jakiś tam wpływ. Lubię go, ale jako kolegę. Ba, może nawet przyjaciela.
Ale przyspieszone bicie serca? Nie podoba mi się to.
- Cześć, księciulku - chichoczę, przeciągając się leniwie,
po czym opadam z powrotem na dno wanny. - Pamiętasz cokolwiek? - pytam,
wytężając umysł, co staje się bardzo trudne, kiedy on się tak na mnie patrzy.
Laura!
- Tak i to doskonale. Ale cieszę się, że ty nie pamiętasz
nic. - Nagle jego mina tężeje. Nie uśmiecha się już, tylko po prostu
przypatruje mi się badawczo. Patrzę na niego, a ten cholerny głosik karze mi
przestać. Pieprzyć to, ani mi się śni odwracać.
- Czemu? - pytam, nabierając powietrza w płuca. Świat powoli
się kurczy, zostawiając mi do oglądania tylko jego oczy. Źle się czuję, patrząc
tak na niego, kiedy on patrzy się na mnie. Ale z drugiej strony jest to
najwspanialsza rzecz, jaką kiedykolwiek razem zrobiliśmy.
Ross odwraca głowę.
- Nie chcesz wiedzieć - mówi, myśląc, że nie będzie mnie to
interesowało, jak mnie grzecznie spławi. Myli się i to bardzo.
Zakleszczam jego brodę między palcami i zmuszam go do
odwrócenia głowy w moją stronę. Patrzy na mnie, ale ja nie zabieram ręki.
Podoba mi się to, że nawet nie zwraca na to uwagi. Zupełnie tak, jakby mój
dotyk mu nie przeszkadzał.
- Ufam ci, Ross. Przecież wiesz, że i ty możesz zaufać mi.
Jego spojrzenie robi się znów spojrzeniem koszykarza i
lidera szkoły. Oczy Lyncha nasycają się figlarnością aż do bólu.
- A niby czemu, hmm? - pyta i przewraca mnie na plecy. W
jednym momencie całe skrępowanie gdzieś ulatuje i zanoszę się śmiechem, kiedy
on, trzymając rękę pod moim biodrem, zawisa nade mną, spuszczając nieco głowę,
przez co łaskocze mnie kosmykami włosów. - Cśśś, bo jeszcze się nasze
gospodarki obudzą - śmieje się cicho, po czym wstaje i wychodzi z wanny. -
Chodź, musimy tu nieco ogarnąć.
Podaje mi rękę, a ja ją przyjmuję i zmuszam się do
postawienia stopy na boku wanny. Uśmiecham się i czochram mu włosy. W końcu,
jestem od niego wyższa. Nie trwa to jednak długo, bo zaraz staję na dywanie i
znów jestem od niego niższa. O ponad głowę.
Kurnia, nie mam butów.
- To od czego zaczynamy? - otwiera mi drzwi i wychodzimy na
korytarz. Jesteśmy na górze, więc nie jest tu tak bardzo tragicznie. Jedyne, co
może nieco obrzydzać to rzygi w doniczce z fokusem. Odchodzę od nich jak
najszybciej, zajmując drugi bok chłopaka.
- Myślałam, że będzie gorzej. - Podnoszę z ziemi opakowanie
po prezerwatywie i zaraz się wzdrygam. - Dobra, cofam to.
Ross śmieje się chicho, tak chicho, że jedyna oznaka, że w
ogóle to robi, to falująca klata i uśmiech na twarzy. Po chwili jednak jego
mina znów robi się poważna i zwalnia nieco.
- Znasz Tuckera? - No, nie takiego pytania się spodziewałam.
Trudno mi ukryć zaskoczenie, a Ross od razu to wychwytuje,
więc zaczyna tłumaczyć:
- Nie żeby coś. Po prostu on przyjaźni się z Naomi, a my
raczej za sobą nie przepadamy.
Przypominają mi się jej słowa.
„To nieunikniony schemat!”
Nigdy nie należałam do nieśmiałych, choć czasem przejawiam
takie oznaki. Ale postanawiam zapytać.
- Chodziliście ze sobą?
Uśmiech znów wkrada się na jego twarz. Czy to przez to, że o
niej wspomniałam?
- Nienawidzę jej teraz z całego serca, ale tak.
Czyli że to nie przez nią. Nie uważam Rossa za pustaka - od
czasu, kiedy dowiedziałam się o Tobbym - ale jeżeli powiedziałby, coś w stylu „Tak, ale tylko na kilka nocy” to bym
się chyba rozmyśliła.
- Co ci zrobiła? - Wiem, że to najprawdopodobniej
niewłaściwe, no bo w końcu to jego życie, ja nie mam prawa się w nie wtrącać, a
on w każdej chwili może odebrać mi pałeczkę i zacząć wypytywać o mnie, ale i
tak pytam.
Dochodzimy do salonu, który nie jest już taki piękny, jak
piętro. Cały dywan jest usyfiony, tak samo jak podłoga i ściany. Szyba w oknie
obok drzwi jest dziurawa, a na ścianie jest namalowany markierem wielki kutas.
Telewizor ma ogromną plamę, która pewnie jest powodowana pęknięciem. Na kanapie
walają się opakowania po chipsach.
Nie czekam na Rossa, tylko sama podchodzę do kanapy i
zbieram z niej paczki. Coś nie daje mi spokoju, tylko nie wiem, co…
Kurwa!
- Ross, gdzie jest Pas? - Nawet nie czekam na odpowiedź,
tylko od razu gnam do kuchni. Nie ma go. Ani w łazience, ani w spiżarni, ani w
sypialni. Nie ma Pascala.
Laura, nie panikuj, przecież nic mu nie jest. Nie możesz być złej myśli, przecież on jest
mądrym chłopcem, dobrze o tym wiesz. Nie, nie wiem, do cholery. Gdzie jest mój
brat?! Gdzie on do cholery, jest?!
Serce mi przyspiesza i tym razem nie jest to tak dziwne, jak
dzisiaj w wannie. Znam to uczucie, ale go nienawidzę. Świat wokół mnie nie jest
już taki sam, jak kilka sekund temu. Wszędzie widzę rzeczy, które mogłyby być
przyczyną czegokolwiek. Moje ciało drży, a krew szumi w uszach. To ja się zgodziłam
na tą głupią imprezę, nie on! Gdyby nie ja, Pas leżałby teraz na kanapie,
oglądając jakieś głupie anime, ale byłby głupio bezpieczny. Ale ja postanowiłam
sobie zabrać go na imprezę. Przecież on może być teraz wszędzie. Dlaczego ja mu
na to pozwoliłam?
Tracę oddech, robi mi się gorąco. Każdy kolejny haust
powietrza przysparza mi ból. Opadam na kolana i zgarniam włosy z twarzy, ale
nie zabieram ręki. Próbuję myśleć racjonalnie, ale nie daję rady. Nie wiem,
jakbym się zachowała w takiej sytuacji, gdyby nie był chory, ale teraz czuję
się beznadziejnie. Nie wiem, co mam zrobić, jeszcze nigdy mi się to nie
zdarzyło. Dramatyzowanie nigdy nie było czymś, co można było mi przypisać. Ale
jak mam nie dramatyzować, kiedy widzę przed oczami respirator przyklejony do
jego klatki piersiowej po pierwszym ataku?
Ciemne plamki pojawiają się przed oczami, a w uszach zaczyna
szumieć. Tracę świadomość. Dosłownie.
Mdleję.
Po raz kolejny
dzisiaj nie wiem, co mnie budzi. Ale to przestaje mieć znaczenie, kiedy tylko
widzę niebieskie oczy tuż przy mojej twarzy.
Rzucam mu się na szyję, zapominając o wszystkim, co miało
dzisiaj miejsce. Tak bardzo się o niego bałam, że odzyskanie go w jednym
kawałku jest dla mnie najważniejsze na świcie. Kiedy zagłębiam twarz w jego
szyi, zaczynam płakać. Nie szlocham i nie pociągam nosem, po prostu łzy same
wylatują z moich oczu. Przyciąga mnie bliżej siebie i zaciska ramiona na moich
barkach. Trzymam go za biceps, nieświadomie wbijając w niego palce. Biorę oddech.
- Gdzie byłeś? - mówię mu w szyję. Nie chcę się od niego
odklejać, nie teraz.
- Pojechałem z Tuckerem po farbę. Laura, nie musisz się o
mnie za każdym razem martwić, przecież wiesz - odciąga mnie od siebie. Nie
wiem, czemu, przecież tak bardzo tego nie chciałam.
Patrzy się na mnie jeszcze jedna para oczu, tym razem zielonych (wiem, że Willett ma brązowe, no
ale… Och, to zielone oczy, no błagam! ~Alex). Do pokoju wchodzi również Ross ze
szklanką wody w ręku, ale mało mnie on teraz obchodzi. Nie miałam szans nawet
pogadać z Tuckerem, a tak bardzo chciałam to zrobić.
- Cześć, księżniczko - uśmiecha się do mnie przyjaźnie. Mam
ochotę się do niego przytulić, ale wiem, że nie mogę. Przecież jakby to
wyglądało?
Wiem, że Tucker Lingwood, mimo wszystko, jest wspaniałym
człowiekiem. Czuję to, bo akurat tego przyjaciela wiem, że dobrałam poprawnie.
Tak samo, jak Reb.
- Hej - odwzajemniam gest i opieram głowę o kanapę.
- Prosz. - Ross podaje mi szklankę z wodą, a ja kiwam mu głową
i wypijam całą zawartość. - Jak się czujesz?
Nie odpowiadam na to pytanie, tylko po prostu wzruszam
ramionami. Nie wiem, jak się czuję. Pascal się znalazł, to dla mnie
najważniejsze. Ale jak się czuję ja? Naprawdę, nie mam bladego pojęcia.
- Chcesz coś na kaca? - pyta Pas, przykładając rękę o mojego
czoła, a następnie odgarniając z niego króciutkie włoski.
No tak, przecież wczoraj zalałam się w trupa. A mimo to, nic
mi nie jest.
- Nie, dzięki - odpowiadam i stawiam szklankę na ławie.
Rozglądam się dookoła. No tak, zemdlałam w kuchni, więc Ross musiał zanieść
mnie do salonu. - Już trzeci raz robisz za mojego ochroniarza - śmieję się w
stronę Rossa, ale nie jestem rozbawiona. Co dziwne, nie jestem też zażenowana,
tylko po prostu wdzięczna. Podoba mi się nawet to, że kiedy potrzebuję pomocy -
albo kiedy nawet jej nie potrzebuję - jest obok ktoś, kto mi jej udzieli.
- Chyba musisz zacząć mi płacić. - On też nie jest
rozbawiony, a mimo to się uśmiecha. Siedzi na fotelu, zgarbiony, a ręce trzyma między nogami. Spuszcza głowę i
bierze głęboki oddech, ale zaraz znów na mnie patrzy. - Cieszę się, że nic ci
nie jest - dodaje, jakby z… ulgą? Ostatnio coraz gorzej idzie mi odgadywanie
ludzkich uczuć. Intencji zresztą też. Tak samo, jak ich „prawdziwego ja”. Przecież
ja go miałam za idiotę nie wartego więcej niż bezpłatny dodatek do szamponu!
- Pierwszy raz się z tobą zgadzam - oświadcza Tucker i
bierze w rękę moją brodę, sterując głową to w prawo, to w lewo.
Patrzę najpierw na niego, potem na blondasa. Ross jest
wściekły , choć stara się to ukryć. Zaciska ręce pięści, co chwilę je
rozluźniając, po czym znów je zaciska. Tak samo ze szczęką.
- Zamknij się, pedale - szepcze. Mówi to tak cicho, że
wychwytuję to tylko dlatego, że patrzę na jego usta, ale najwyraźniej Tucker
też to słyszy bo cały spina, a jego palce na mojej brodzie nagle sztywnieją.
Nic nie mówi, ani do Rossa, ani do nikogo innego, ale posyła mu spojrzenie,
którego niestety nie widzę. Patrzę na Rossa pytająco, ale on nie patrzy na
mnie, tylko na szatyna, zaciskając szczękę coraz bardziej.
- Masz dzisiaj coś do załatwienia? - pytam brata, ignorując
pozostałą dwójkę. Dzisiaj sobota, a on miał chyba iść na badania, ale nie
jestem do końca pewna.
- Tak, idę do szpitala. - Chcę wtrącić, że pojadę z nim, ale
mi przerywa, zanim cokolwiek wydobywa się z moich ust. - Bonnie idzie ze mną,
ty zostajesz w domu. Ross z tobą posiedzi, dopóki nie przyjedziemy.
Znów chcę coś powiedzieć, zaprzeczyć. Przecież nie jestem
jakaś obłożnie chora, może minimalnie osłabiona.
- Nie ma mowy. Nigdzie nie idziesz.
- Ale… - powstrzymuję się jednak w porę i stawiam na krótkie
- Okej.
- Chcesz coś do
picia? - pyta Ross, wstając z kanapy. Uśmiecham się, bo w końcu to mój dom.
- Nie dzięki. A ty?
- Też dzięki - odwzajemnia uśmiech i wraca z powrotem na
kanapę. Między nami zapada cisza.
Zdejmuję ciapcie i kładę nogi na kanapie, obejmując je
ramionami, po czym kładę głowę na oparciu i przymykam oczy. Podoba mi się ta
cisza. Nie muszę nic mówić, naprawiać złych sytuacji, czy wybrnąć z
niezręcznej rozmowy. Tak jest po prostu idealnie.
Ale ten ideał się kończy, kiedy czuję jego dłoń na moim
ramieniu.
- Hmm? - otwieram wolno oczy i podnoszę głowę.
- Spałaś? - pyta, patrząc na mnie wyczekująco.
- Nie. - Przeczesuję ręką włosy i odgarniam je do tyłu, po
czym skupiam całą swoją uwagę na nim.
- Przepraszam, ale ta cisza nie dawała mi spokoju. - Czuję
się dotknięta. Mi ona bardzo odpowiadała, ale co z nim? Sama tego nie rozumiem,
ale nie spodobało mi się to, że nie czuliśmy się przed chwilą tak samo. -
Zanim… Zemdlałaś, zapytałaś się, dlaczego tak nie cierpię Naomi… - wyjaśnia.
Dłoń, która leżała przed chwilą na moim ramieniu zsuwa się niżej, na
nadgarstek. Przełykam cicho ślinę i staram się wmówić sobie, że serce wcale mi
nie łopocze.
Widziałam już kilka Rossów. Rossa-Idiotę, Normalnego Rossa,
Roześmianego Rossa, Wściekłego Rossa i Troskliwego Rossa. Ale nigdy nie
widziałam Zażenowanego Rossa. I ten widok wcale podoba mi się nie podoba.
- Daj spokój, nie musisz mówić, jeśli nie chcesz - macham ręką,
dając mu znak, że nie chcę, żeby robił coś na siłę.
-Ale ja chcę. - Jego dłoń wędruje jeszcze niżej i czuję, że
opuszki jego palców stykają się z opuszkami moich. Nie ściska mnie za rękę, ale
czeka. Czeka na pozwolenie, na jakiś ruch z mojej strony, więc ja łączę nasze dłonie
i poprawiam pozycję, żeby siedzieć teraz naprzeciw niego. - Poznaliśmy się… - widzę, że ta opowieść
sprawia mu trudność, więc ściskam jego rękę, mając nadzieję, że dostarczę mu w
ten sposób nieco otuchy. - … W wakacje, tuż przed rozpoczęciem liceum. - Jego oddech się normalizuje, więc staram
się niezauważalnie zabrać dłoń, ale on ściska ją jeszcze mocniej, niż ja przed
chwilą. - Byłem młody i jeszcze nigdy wcześniej nie miałem dziewczyny, a ona…
Była tak wspaniała, że zakochałem się w niej prawie od razu. Byliśmy razem
szczęśliwi, przynajmniej tak myślałem. Ona
zawsze się uśmiechała, kiedy byliśmy ze sobą, a ja cieszyłem się, że mogę ją
mieć blisko siebie. Po półrocznym związku, zaczęliśmy się od siebie oddalać -
bierze wdech, jakby ta część historii sprawiała mu największy ból. - Ona
pierwsza ze mną zerwała. Potem ja starałem się ją odzyskać i odzyskałem.
Zrywaliśmy i godziliśmy się przed dwa miesiące, ale to już nigdy nie było to
samo, co wcześniej. Kiedyś poprosiła mnie, żebyśmy to zrobili, bo ma dość
czekania.
- Chwila, co? Nie spaliście ze sobą, będąc w ponad
półrocznym związku?! - przerywam mu. Jak oni mogli nigdy wcześniej się ze sobą
nie przespać, przecież to Ross!
- Możesz? - uśmiecha się do mnie pobłażliwie, sprawiając, że
czuję się jak idiotka.
- Sorki.
- No wiec, nie. Nigdy wcześniej ze sobą nie spaliśmy. I o to
poszła nasza ostatnia kłótnia. Chciałem ją przeprosić i powiedzieć, że jestem
gotowy, ale wtedy… Nie tylko ona mnie zdradziła, Lau. Nigdy wcześniej nie
zauważyłem, że kiedy była u mnie w domu, ona i mój ojciec czuli się ze sobą aż
za bardzo luźno. Nigdy nie zauważyłem, że mieli się ku sobie. Nawet wtedy,
kiedy ojciec „w żartach” zapytał, czy Nao jest dobra w łóżku. - Przeszły mnie
ciarki. Nie wiem, czy chcę słuchać dalej.
Ross przestaje mówić. Patrzę na niego zdziwiona i zdaję
sobie sprawę, że odczytał moje myśli bezbłędnie. Ale nie mogę go teraz zawieść.
Ta opowieść sprawia mu ból, ale jeszcze gorzej czułby się, nie dokończywszy
jej.
- Kontynuuj - ponaglam go, a on tylko kiwa głową.
- Rozbiła małżeństwo moich rodziców. Matka jest załamana do
tej pory, a z ojcem kontakt utrzymuje tylko Hope. Nikt nie zna prawdziwej
przyczyny ich rozwodu. Nikt oprócz mamy, mnie i teraz również ciebie. - Ross
wolną ręką obejmuje mój podbródek i patrzy mi głęboko w oczy. Kołuje mi się w
głowie i boję się znów zemdleć. Ogarnia mnie bezlitosna przyjaźń, którą właśnie
nawiązaliśmy. I teraz jestem pewna, że oboje czujemy to samo, bo Ross uśmiecha
się do mnie. - Dziękuję ci, Laura.
Podnosi się, a rękę przenosi z podbródka na mój policzek, po
czym całuje mnie w czoło. Kiedyś opowiem mu również swoją historię. Ale dzisiaj
chcę, żebyśmy skupili się tylko i wyłącznie na nim.
Przesuwam się bliżej
niego i obejmuję go w barkach. On kładzie głowę na mojej głowie, a ja przytulam
policzek do jego piersi i kołyszę nas w rytm słyszalnej tylko dla nas muzyki.
~*~*~*~*~*~
Hej! Fani Raury mają to, na co zasłużyli, bo wydaje mi się, że tak dużo momentów z Rossem i Lau nie znajdziecie w całym opowiadaniu, ile jest ich tutaj. Ale oto mi własnie chodziło. Tak samo, o to, że rozdział jest dłuższy niż chciałam, żeby był. To podziękowanie za to, że pod ostatnim rozdziałem było tak dużo komentarzy. Naprawdę miło mnie zaskoczyłyście.
Wywiązałam się z terminy, z czego jestem dumna. Podoba mi się tor na jaki kieruje się ta historia i relacja naszej Raury. Ale nie myślcie sobie, że będzie teraz z górki.
Mam nadzieję, że nie nawaliłam na całej linii i podoba wam się rozdział.
Powiem wam, że naprawdę was kocham. Z całego serducha. Normalnie, chyba się zaraz popłaczę ze szczęścia. Ostatnio tak miło mnie zaskoczyłyście, że... Po prostu dziękuję.
Kocham was,
~ Alex