Oh, no we're never gonna turn to dust [...] We'll be the stars! ~ Nie, nigdy nie staniemy się nieistotnym prochem [...] Będziemy gwiazdami!
Dla Tinsley
Poznanie dziewczyny imieniem Rebecca okazało się być po
prostu krótką wymianą nazwisk, bo chwilę potem zadzwonił do niej telefon i
musiała spierniczać do domu. Albo już na wstępie okazałam się być nudziarą i
chwyciła się pierwszej lepszej deski ratunku. Tja, bo już topiła się w oceanie
mojego nudziarstwa. Co poradzę na to, że moje życie tak po prostu mnie omija?
Jeśli żyjesz, ryzykujesz, a ja nie chcę już więcej ryzykować. Koniec z
adrenaliną, nawet harleya przykryłam zapyziałym
prześcieradłem, żeby nie korciła mnie kilkuminutowa przejażdżka.
Obietnica, jaką złożyłam Pascalowi musi dotrzymać swojego terminu ważności,
musi. Nie mogę go zawieźć, kropka.
Ale Rebecca Fox
wcale nie wydała mi się w parku jakąś szczególną poszukiwaczką przygód. No,
okej, uczyła się jeździć na desce, ja też jeżdżę. Można na chwilę odpocząć od
codzienności i dać się ponieść. Ale nie jest to maszyna śmiercionośna. Tym
bardziej, że brunetka miała kask i ochraniacze. A na asfalt patrzyła, jakby
miał ją zaraz zjeść. Czyli Foxówna raczej nie poszukuje ekstremalnych wrażeń.
Tym razem pobudki nie funduje mi budzik, tylko to coś, zwane
przez ludzi prawnym opiekunem, a przeze mnie – ciotką-klotką. Bonnie stoi nade
mną z gwizdkiem i wypluwa do niego całą ślinę, którą swoją drogą czuję aż na
twarzy.
- Aż tak mnie nienawidzisz? – chrypię, przeciągając się na
drugi bok.
- Co do tego, kto tu kogo nienawidzi, to mam małe
wątpliwości – rzuca jakby chciała pokazać, jaka z niej mądrala. Jęczę.
- Tak, dobrze zgadłaś, nienawidzę cię. A teraz sio z mojego
pokoju! – wrzeszczę do poduszki. Ciotunia nic sobie z tego nie robi, tylko
siada na brzegu mojego łóżka i zadowolona z niewiadomo czego klepie mnie w
prawe udo. Emm… Okej?
- Jesteś bardzo podobna do matki, ona też…
Krew się we mnie
wzbiera i zaczyna gotować, buzować i wrzeć jak nie wiem co. Policzki płoną mi
krwistoczerwonym kolorem, a sen od razu spędził się z powiek. Gwałtownie podnoszę
głowę.
- Nie porównuj mnie do matki, ta… Siksa! nas zostawiła! Nie
mam zamiaru w ogóle o niej rozmawiać! – warczę zła. Mama jest dla mnie nie tyle
trudnym, ile wpędzającym w nieopanowany gniew, tematem. Nienawidzę tej kobiety
od dnia, kiedy moja babka, która nie nigdy mnie nie zobaczyła, ją urodziła.
Wredna, mściwa, podła i dwulicowa jaszczurka z wysokim mniemaniem o sobie i
swoim wyglądzie, wyglądająca jak pasztet dziwka – nazwijmy to po imieniu – wlecząca
się całymi dniami po bulwarach we Francji. A tak na serio, to mój wujek, a brat
matki, który przysyła mi na urodziny kartkę z życzeniami, pisze, że moja matula
mieszka gdzieś w Stanach, ma męża, pięcioletnią córkę i adoptowanego syna w moim
wieku. Jest jakąś tam pieprzoną dentystką i zarabia kupę kasy, a córce nawet
złamanego grosza nie prześle, bo się jej wyrzeka. No, dobra, próbowała się ze
mną kilka razy skontaktować, ale jej jakoś nie wyszło, jak widać. Ujmijmy to
tak – boję się dentysty. Dziękuję i apeluję o aplauz.
- Laura, to twoja mama, nie możesz się przed nią całe życie
chować. Powinnaś się z nią spotkać. Dla Pascala – mówi z takim przejęciem, że
mam ochotę wyciągnąć spod poduszki rewolwer i trzasnąć jej kulką w łeb.
- Pascala w to nie mieszaj. Jakby chciał, to by się z nią
spotkał, oboje daliśmy sobie w tej sprawie wolną rękę – charakterystyczny pomruk
nie opuszcza moich słów ani na chwilę. Ciotka to zauważa i rozluźnia nieco
mięśnie, garbiąc lekko plecy. Odpuszcza.
- No dobrze, nie będę cię do niczego zmuszać. Ale nie
zapominaj o tym, że to - bez względu na wszystko - twoja mama - rzuca na
koniec. Po chwili zabiera rękę z mojej nogi i po prostu wychodzi. Zostawia mnie
samą, bijącą się z myślami.
Tak, Bonnie nie rozumie, że moja mama jest okropnym
człowiekiem, zostawiającym dla kochanka męża, syna i córkę; porzucającym
wszystkich, którzy ją kochali dla jakiegoś o pięć lat młodszego gogusia. Uważa,
że każdy zasługuje na drugą szansę. I choć ona też próbuje się nas pozbyć i
odesłać do matki, to różnica między tymi dwoma kobietami wygląda następująco:
Bonnie robi to z miłości, mama z chęci posiadania wygodniejszego życia. Ciotka
naprawdę nas kocha i uważa, że będzie dla nas lepiej wychowywać się u boku
rodzica. Jeśli już nie da się z obojgiem, to chociaż z jednym. Ona naprawdę
chce naszego dobra i nie odwraca się od nas, gdy zaczyna być trudniej. Ale jest
uzależniona od życia, jakie prowadzi. Na dodatek sytuacja finansowa nakazuje
jej przyjmować pierwszą lepiej płatną pracę, chociażby na drugim krańcu świata.
Nie ważne, że nie zna języka, kultury, ludzi. Najważniejsze jest to, że będzie
mogła trochę więcej zarobić. A ja ją kocham, powiedzmy to sobie szczerze,
bardzo ją kocham. Traktuję ją jak matkę, choć sama się do tego nie przyznaję,
nawet przed sobą. Ale denerwuje mnie to, że udaje, że jest okej. Nie każę jej
codziennie uświadamiać nam naszą sytuację, ale po prostu irytuje mnie omijanie
tego tematu. Co niestety nie zawsze wychodzi jej tak zgrabnie, jakby tego
chciała.
A po drugiej stronie znów, mamy kobietę, która mnie
urodziła, bo nie wiem, czy określenie „mamusia” jest tutaj adekwatnym słowem .
Rok po tym, jak wyszła za tatę - szanowanego
adwokata - czyli w wieku dwudziestu trzech lat, urodziła mnie. Z moich wyliczeń wynika, że na weselu piła
już jako ciężarna kobieta. Była w którymś z pierwszych czterech tygodni. A więc,
rodząc mnie przygotowała się na oczekiwania, jakie będzie stawiało jej poważnie
dorosłe życie. Przez pierwsze trzy lata radziła sobie wyśmienicie. Z wielką
pasją zmieniała mi pieluchy i nazywała „Dziubaskiem”, całowała po nogach i
chodziła do parku na spacery, a przy tym znajdowała czas na bycie idealną,
kochającą żoną. Wszystko zaczęło się chrzanić, kiedy dowiedzieliśmy się o
chorobie taty. Ja niewiele pamiętam z okresu, który był dla nich kulminacyjnym
we wspólnym życiu. Wtedy mama się załamała i zaczęła coraz mniej czasu spędzać
w domu. Obwiniała tatę o to, że to wszystko tak się potoczyło. Ale
najważniejszym powodem, dla którego go nienawidziła, było zrobienie jej
drugiego dziecka. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle, że Pascal od samego
początku wychowywał się bez matki - odeszła rok po jego urodzeniu, więc niezbyt
dobrze ją pamiętał, również dla tego, że prawie w ogóle nie bywało jej w domu -
ale na pewno nie przeżywał tego tak, jak ja i nie był świadkiem rozpadu
rodziny, którą wszyscy uważali za idealną.
Tak, czy inaczej, mama odeszła, gdy miałam pięć lat. Po prosu oznajmiła
pewnego dnia z walizką w ręku, że się wyprowadza. Ociec umarł pół roku później.
Był chory na białaczkę. Pamiętam, jak wraz z nim powoli umierało moje
dzieciństwo. Gdy on siedział w szpitalu nami opiekowała się Bonnie, czasem
przyjeżdżał wujek Teddy, czyli brat mamy, ale to bardzo rzadko. Ona zaczęła
nowe, wspaniałe życie, a moje nieodwracalnie zabiła.
Wstałam z łóżka. Poczłeptałam niechętnie do szafy i wybrałam
pierwsze lepsze ciuchy. Nie wiem, czy to normalne, ale przynajmniej w tej szkole,
bo nie wiem, jak w innych, rozpoczęcie roku wygląda tak: krótki apel i
rozejście się na lekcje. L.E.K.C.J.E. W takiej Polsce na przykład, jest to
niedopuszczalne. Mieszkałam tam dwa lata temu i nauczanie rozpoczynało się
jakiś dzień później. Znaczy się, „nauczanie” pisane w cudzysłowie, bo przedstawienie
zasad BHP i biadolenie o tym, jak będzie wyglądał rozpoczęty rok szkolny trudno
nazwać „nauczaniem”. Ale przewijając. Wybrałam czarne rurki i czerwono czarną koszulę
w kratę. Z dużego pudła wygrzebałam swoje ulubione czarne conversy. Nie
obchodzi mnie to, że są markowe, czy jakieś tam oryginalne. Pocieszający jest
dla mnie nawet fakt, że kupiłam je w lumpie i są wyciorane jak nieboska ziemia.
W łazience… No cóż, co tu dużo
opowiadać. Pomalowałam się tak, jak zawsze, tak jak zawsze wzięłam poranny
prysznic i tak jak nie zawsze przeżyłam rekonstrukcję rewolucji francuskiej z
moimi włosami. Poddani wszczęli działania mające na celu uziemienie monarchy i
prawie im się to udało, bo poparzyłam się lokówką. W sumie, nawet nie musiałam
jej używać, bo moje włosy są naturalnie falowane, ale wiem, co dzieje się z
nimi, kiedy zetkną się z wilgocią - jak u większości osób się jeszcze bardziej
kręcą, to u mnie prostują. Ale w końcu monarcha wygrał, więc Laura Marano
została osobą, która zmieniła bieg historii. Hurra!
Znów schodzę po schodach. Znów muszę opanować wewnętrzny
niepokój i przeświadczenie, że zaraz się wyrąbię i wytłukę sobie kły.
Nienawidzę tego cholerstwa, bo każdy stopień przyprawia mnie o ból nogi.
- Specjalnie dla ciebie Bonn kazała zamontować
antypoślizgowe, więc nie wlecz się tak, tylko schodź, bo ci musli wystygnie -
wytyka mi z kuchni Pascal. Odwracam głowę w jego kierunku akurat wtedy, kiedy
przekręca oczami. Osz ty…
- Zamknij się, Okraso. Idź do kuchni, tam gdzie twoje
miejsce - wytykam mu język, kiedy ten otwiera aż usta na oznakę oburzenia
zmieszanego z zaskoczeniem. Wzdycha.
- Cicho siedź, Larwa - teraz ten sam gest jest odtwarzany
przez moją osobę.
Pokonuęe trzy pozostałe stopnie i już po chwili stoję na
kafelkach w kuchni. Ciągle udając oburzenie podchodzę do stołu i siadam na
krześle, które zostało przeznaczone dla właściciela musli. Zalane mlekiem
płatki zbożowe z kawałkami owoców stały się jednym z kilku śniadań
charakterystycznych dla mnie, już dwa lata temu, gdy, tak po prostu dla
spróbowania, zakupiłam pierwszą paczkę Nesvita.
W końcu tak mi zasmakowało, że postanowiłam uczynić z tego musli jedno z Honorowych
Dań Laury Marano. Trudno je tu dostać, trzeba szukać polskich sklepów, ale ja
przyzwyczajam się do konkretnego produktu, a nie byle jakiego producenta. Tak
samo jest z francuskimi croissantami.
Muszą być z czysto francuskich produktów, inaczej ich nie tknę.
Zawartość miseczki znika w przeciągu dwóch, trzech minut.
Pascal patrzy na mnie, jak na Ufo.
- Nyło cło? - pytam z nieprzełkniętym jedzeniem w budzi. Pas
kręci głową z dezaprobatą i wzdycha. Połykam zawartość pyśka i powtarzam - Co?
- Jeszcze nigdy nie widziałem, żebyś żarła jak prosię -
wytyka mi pełen wewnętrznego poczucia możliwości pokazania mi, że nie jestem
idealna.
- Mówi się proszę - uśmiecham się szelmowsko i przeciągam
się, podnosząc brwi w ten typowo cwaniacki sposób. - Idealna Laura wie wszystko - dorzucam,
widząc jego rezygnację.
- Tak, ty jesteś idealna, a ja jestem królewiczem z Marsa.
- Za dużo autoironii, braciszku. Za dużo autoironii.
Pod szkołę podwiozła nas Bonnie. Wycieczka po okolicach i
opisywanie różnych budynków niezbyt mnie interesowało. Najbardziej jednak moją
uwagę przyciągnęła plaża, która zdawała się tak samo jak ja nienawidzić tego
miejsca. Biedna, deptana przez plażowiczów i obrzucana śmieciami wołała „Nie
pozwól mnie znów stratować!”. I już naprawdę miałam ochotę rzucić się jej na
pomoc, patrząc na worek zużytych pieluch, które ktoś beztrosko sobie na nią
wyrzucił, kiedy obraz zasłonił mi jakiś cholerny dom. A aktualnie stojąc przed
budynkiem Lingwood High School zadaję sobie jedno z najważniejszych pytań,
jakie mącą mi dziś w głowie: „Co ja tu do cholery robię?!”.
- Zaczynasz nowe życie - Pascal wytrąca mnie z moich
rozmyślań. Myślałam na głos, super.
- A problem tkwi w tym, że tego nienawidzę - dodaję i
poprawiam na ramieniu plecak.
- Masz gumę? - pyta. Dopiero teraz zauważam, że skubie
paznokcie. Uśmiecham się lekko.
- Tak, proszę - wyciągam z kieszeni spodni paczkę z dwiema ostatnimi
orbitkami i podaję jedną jemu, a jedną sobie. Wkładając gumę do buzi Pascal
uprzedza:
- Załóż plecak na prawe ramię i nigdy nie noś na obu. Inni
uważają to za żenadę.
- Tak? - uśmiecham się przebiegle - Dobre wiedzieć - zakładam
drugie ramiączko na drugie ramię w geście
tumiwisizmu.
- Jesteś nienormalna - śmieje się brat i na chwile trochę
odpuszcza. Zaraz jednak znów cały się napina.
- Może przestałbyś się tak wszystkim przejmować? Jesteś
wspaniałym chłopakiem, nie ma mowy, żeby cię nie polubili - trącam go w bok i
znów się lekko uśmiecha.
- A co, jak nie?
- To są idiotami.
Nareszcie udaje mi się go przekonać, bo rozluźnia się już
dobitnie. Zdążam to zrobić na czas, bo właśnie dzwoni dzwonek i jesteśmy
zmuszeni ruszyć do środka. Wszyscy inni
uczniowie wlewają się do wewnątrz przez wejściowe drzwi, więc my mieszamy się
razem z nimi i zaczynamy to głupie nowe życie.
Mrowisko nieco się rozproszyło, więc idąc powoli do sali
gimnastycznej uczniowie mają pełną swobodę ruchu. I każdy z tych oswobodzonych ludziów
wlepia we mnie swoje gały jakby miały im je zaraz wypaść. Lingwood High School
jest małą szkołą. I zakładam, że każdy zna tu każdego, więc „nowa” standardowo
musi wzbudzać szkolny bulwers. Do tego taki dziwoląg jak ja, więc jestem od
dzisiaj pod nadzorem praktycznie dwadzieścia cztery na siedem. Właśnie dlatego
nienawidzę początku roku szkolnego. Zniosę wszystko, ale nie bycie na
celowniku. To jest już najzwyczajniej irytujące. Kiedy ludzie sprawdzają każdy twój
ruch masz ochotę im przyłożyć, a ja i moje nieogarnięte nerwy robiliśmy to już
nie raz. Na dodatek ogień podsyca we mnie fakt, że ci ludzie robią to bezwstydnie
i prawie włażą mi na czubki butów wlepiając gały w moje gały.
Uwagę wszystkich odwraca głośny gruchot gdzieś przy
szafkach. Ja również szybko się odwracam wzrok w tamtą stronę. Drzwi od schowka
na miotły są otworzone, a szczotki i mopy porozrzucane na podłodze. Zgaduję, że
to ich upadek tak łupnął.
- Patrz, co zrobiłaś! - dopiero teraz dostrzegam wychodzącego
ze schowka chłopaka. Nie stoi wcale tak daleko, ale przeszkadza mi tyle osób,
że mogę zaledwie określić tyle, że jest blondynem. Bardziej widoczna jest dla
mnie dziewczyna, która próbuje się wyplątać z tego tabunu wspomagaczy
sprzątania. Brunetka o długich włosach i lekko pyzowatej twarzy ma oszałamiająco
wspaniałą figurę, doskonale uwydatnioną. Wygląda, jak dziunia z Sunset, ale
kiedy dokładniej jej się przyglądam widzę, że chodzi tylko o postawę, która
zmienia się diametralnie w mgnieniu sekundy. Rzucając w chłopaka torebką i
drogimi butami wrzeszczy ze złością. On natomiast nic sobie z tego nie robi.
- Ale ja byłam głupia! Zrobiłeś ze mnie kolejną dziwkę, a ja
się w tobie… Ugh! - tym razem blondasek obrywa opaską w kształcie diademu,
dokładnie w samo krocze. Ouu… musiało boleć.
Osoba przede mną przeszła kilka kroków w bok, a ja mogę się teraz
uważniej się przyjrzeć chłopakowi. Jego blond włosy, ani nie za krótkie, ani
nie za długie, wyglądają, jakby właśnie zakończył stosunek. Wyrzeźbiona klatę
pozwala oglądać czarna bokserka, idealnie harmonizująca z czarno białą bejsbolówką i dżinsami
zwężającymi się, lecz nie opinającymi nóg. I oczywiście superdrogie, markowe
buty. Wszystko w idealnie nienaruszonym stanie, a sam chłopak wygląda tak
niedbale, że to jest aż fizycznie niemożliwe. Trzeba to skurczygnatowi przyznać
- jest przystojny. Cholernie przystojny i seksowny w taki sposób, że przyłapuję
się na przygryzaniu wargi. Ale już go nie lubię, bo potraktował tą dziewczynę,
jak śmiecia.
- Sama sobie na to pozwoliłaś, maleńka. Takich, jak ty, to
ja mam na pęczki, więc powinnaś być mi wdzięczna, że pomogłem ci się wybić. Co
ty sobie myślałaś? Czekałaś na szczęśliwe zakończenie? Byłaś dla mnie tylko
kolejną, uświadom to sobie - ona stoi wryta w ziemię po tym, co powiedział, a
to ja czuję wzbierającą się we mnie złość. Jakie dupki tak postępują?! Co on,
manier nie zna?! Już ja go zaraz nauczę postępowania z kobietami….
- A ciebie to co, w haremie chowali?! - wpycham się jakoś
między nich i staję w obronie dziewczyny. Sama nie wiem, jak się tam znalazłam. Jakby
moje nogi same sobie tam poszły, a głos sam wydobywał się z krtani. Boże,
Laura, w co ty się, idiotko, pakujesz?
- C-co? - blond kochaś wytrzeszcza oczy patrząc na mnie.
Chyba niezbyt wierzy w to, że ktoś mu się postawił. Czyli mamy to szkolnego
pięknisia. Taki to się nawet na końcu świata znajdzie. Zakładam, iż przyjaźni
się z Queentinem.
- To, co słyszałeś. Takich jak ty również jest na pęczki.
Facecików, którzy myślą, że są najlepsi nie brak nigdzie. Każdy z was uważa się
za boga, choć w rzeczywistości jesteście warci mniej, niż bezpłatny dodatek do
szamponu. Jesteście na samym końcu drabiny normalności człowieczej. Kiedy wy
uważacie innych za dziwolągi, to właśnie wy jesteście powodem, przez który
nasza planeta wstydzi się dalej istnieć - kończę swój monolog pełna takiej
ironii, że gdybym była zdatna do spożycia, to ktoś mógłby się mną zatruć.
- T-tty… Do mnie mówisz? - pyta wyraźnie zdziwiony. Nie,
kurde, do świętego Mikołaja. Boże, jakie te męskie sucz są głupie.
- Tak, do ciebie. A teraz łaskawie zabierz stąd swoje
manatki i marsz na apel - pstrykam palcami wskazując mu kierunek drogi. Niech
się chłopina nie zgubi lepiej.
- Ty wiesz, kim ja jestem? - mruczy wyraźnie oburzony.
Odwracam stronę w stronę brunetki. Ta stoi wyraźnie zdziwiona moim widokiem.
- Trudno się nie domyślić - burczę, przewracając oczami.
Cała szkoła się na mnie gapi, jakbym zarażała AIDS.
- Ja… - blondaskowi przerywa dobrze znany mi głos mojego
zasztyletowanego miśka.
- Stary, z nią się nie masz po co kłócić. Hildzia i tak wie
swoje i nie odpuści - obok chłopaka pojawia się nie kto inny jak cholerna męska
klata z naprzeciwka, tylko że tym razem ubrana w białą bokserkę.
Krew gotuje się we mnie po raz kolejny dzisiejszego ranka.
Mam już serdecznie dość atrakcji jak na
dziś i brakowało tylko tego rozpieszczonego bachora, na którego świadomości
swojej doskonałości złamałabym sobie holenderski nóż! Ten idiota i burak
wpierdzieli się wszędzie. Cholera, nie mógł być o rok starszy, nie?!
- Queentin… - warczę przez zaciśnięte zęby nasycona
hektolitrami jadu.
~*~*~*~*~*~*~*~
Hejo! Co tam u was, misiaczki? Bo u mnie w porządku. Naj sam
przód chciałam przeprosić za tak długą nieobecność, której nie mogę
usprawiedliwić niczym. Kilka razy zabierałam się za rozdział, ale zawsze
wychodziło mi jakieś byle coś. I tak nie jestem stuprocentowo zadowolona z
rozdziału, chociaż nie powiem, że mi się nie podoba. Na pewno go doszczętnie
nie schrzaniłam, choć końcówka standardowo pisana na szybkiego. Ale cóż, od
oceniania jesteście wy, nie?
Apropos oceniania. Okropnością jest dla mnie świadomość, że
tak mało was czyta. Ostatnio było tu osiem komentarz, co na tym blogu nie jest
jakąś zbrodnią, bo to normalna liczba, ale na przykład na LGS było ostatnio
bardzo mało komentarzy. Nie wiem, czy nie chce wam się komentować, czy jak, ale
ja naprawdę bardzo was proszę, abyście komentowali nawet krótkim OK., jak nie
macie czasu, czy ochoty, albo BUU., jak wam się nie podobało, ale KOMENTUJCIE!
Myślałam już nawet nad usunięciem, bo przecież jak już chcę pisać to musze mieć
dla kogo. I chociaż taki krótki komentarz mi wystarczy i i tak zmotywuje, to
pamiętajcie, że te dłuższe są jednak najfajniejsza. Do tego proszę, żebyście
obserwowali, bo to też dla mnie dużo znaczy.
Mam nadzieję na liczny odzew, chcę się w końcu dowiedzieć,
ile was tu tak naprawdę jest ^^
Do napisania,
~ Alex
PS.: Dedykt dla Tinsley, bo to ty kochana, zmobilizowałaś
mnie do napisania rozdziału. Nie wiem, czy przeczytałaś, ale informację na
blogu na pewno ci zamieszczę, nie bój żaby :) Dzięki twojemu optymistycznemu nastawieniu
w notce, którą zaraz ci skomentuję, aż chce mi się żyć. Dobrze wiedzieć, że
jeszcze nie wszystkie dobre blogerki odeszły :)